Riesling, który nie jest Rieslingiem — czyli La Passion du Vin

Moja ostatnia wycieczka do Warszawy skończyła się koniecznością zajęcia sobie czasu przez prawie dwie godziny, jedyny pociąg bowiem dojeżdżał do Warszawy grubo przed umówionym czasem spotkania. Skorzystałem z okazji, że przy dworcu są Złote Tarasy, a w nich La Passion du Vin, udałem się posiedzieć przy kieliszku wina czytając zaległe numery Decantera, które miałem w plecaku.

Godzina była poranna, w centrum handlowym żywej duszy, w LPdV za to bardzo sympatyczna kelnerka. Tak się złożyło, że akurat z głośników płynęła spokojna muzyka, czyniąc warunki do odpoczynku jeszcze lepszymi. Pierwotnie miałem ochotę napić się jakiegoś lekkiego Pinot Noir, ale musiałbym wziąć całą butelkę, zdecydowałem się zatem na skok w bok — wybór padł na Bordeaux, a dokładnie na Chateau Martet 2006. Przygodę z kieliszkiem wspominam bardzo miło — od sposobu jego podania, po głęboko wiśniowe aromaty z nutą śliwki, beczki i pieprzu. Dawno nie piłem żadnego Bordeaux.

Czytaj więcej

„Jest pan pewny?”

Zdanie to nie pochodzi bynajmniej z Milionerów prowadzonych przez Huberta Urbańskiego, lecz z dość zabawnej scenki, do której doszło ostatnio w pobliskich delikatesach. Zacznijmy jednak od początku.

Był 30. grudnia 2010 r. Zrozpaczony próbowałem wybrać alkohol na Sylwestra, zastanawiając się co będzie najlepsze dla mnie i dla Kai, jednocześnie nie powodując kaca dnia następnego. Wybór ostatecznie padł na Faxe Extra Strong 10% 1l (polecam dla mężów, ktorych żony zgadzają się na wypicie „tylko jednego piwa”…;-)) i jakiegoś zwyczajnego Muscata, a także wina musującego….uwaga, uwaga….Szampanskoje Biełoje za całe 4,69 zł! Ciekawe jak wypadłoby ono w porównaniu z Bollinger Special Cuvée Brut, który stoi sobie obok mojego małego stojaka ;-). Dla Czytelników, którzy już dziwią się takim doborem alkoholu – proste wyjaśnienie.

Degustacja win i imprezy (studenckie, trzeba pamiętać), są niczym pokój i wojna. W czasach pokoju można jeść sobie foie gras i szynkę szwarcwaldzką, ale gdy przychodzi czas wojny – trzeba zacisnąć pasa.

Powróćmy jednak do sklepu. Szukając nerwowo wzrokiem interesującego alkoholu nagle zauważyłem 7 magicznych liter. Loupiac. Zaciekawiony podszedłem bliżej i zobaczyłem – Appellation Loupiac Contrôlée! Rocznik 2001! I najważniejsze – cena – 47 zł! Przetarłem oczy, nic się nie zmieniło. W sklepie były dwie butelki, więc poprosiłem panią o jedną z nich. Pani spojrzała na mnie przenikliwie i spytała – „Czy jest pan pewny? Bo ostatnio mieliśmy zwrot…” (sic! – do dziś nie wiem o co jej chodziło…). Winem tym było Château Le Tarey AOC Loupiac 2001. Godzinę po wizycie w sklepie z pewną obawą postanowiłem je spróbować. Okazało się, że jest to bardzo zacny Loupiac na poziomie – z dominującą nutą miodu i mniej wyczuwalną brzoskwinią. Butelka zdecydowanie warta swojej ceny, dlatego następnego dnia zakupiłem drugą sztukę. Polecam! Delikatesy przy ul. Boya-Żeleńskiego, 88/100, 47 zł.

Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki, i kieliszka…

…chciałoby się rzec, pijąc Tokaji Szamorodni, czyli „samorodzące się” wino prosto z Węgier.

Do tej pory nie miałem do czynienia z Tokajem – wiedziałem jedynie, z opowieści Rodziców, że Tokaj, obok bułgarskiej Sophii, był jednym z nielicznych stosunkowo powszechnie dostępnych trunków (o ile można użyć takiego sformułowania) w czasach słusznie minionych. Postanowiłem się więc na własnej skórze (podniebieniu?) przekonać, co kryje w sobie Tokaj.

Długo szukałem przyzwoitego przedstawiciela tych win. Dość powszechne są tanie odmiany, w cenie 14-17 zł za litr, jednak mam pewne obawy co do tej klasy win – z pewnością w swoim czasie również poddam je „degustacji”, jednak w warunkach bardziej bojowych (czyt. imprezowych). Wielka więc była moja radość, gdy w Almie znalazłem ostatnią butelkę wyżej wspomnianego Tokaji Szamorodni, rocznik 2004.

Szamorodni powstał z dwóch szczepów – Furmint (bardziej znany) i Harslevelu (tak, to nie błąd fleksyjny). Jest to wino białe, słodkie, w związku z czym siłą rzeczy musiało ono zostać poddane konfrontacji z moimi ukochanymi Loupiacami i Sauternes. Już pierwszy kieliszek pozwolił odkryć to wino w całej swej rozciągłości. Z jednej strony, wyraźnie wyczuwalny aromat miodu – z drugiej – mocny, nieistniejący w winach z Bordeaux akcent kwiatowy. Obok cudownej słodyczy odnalazłem w tym winie lekką, naznaczoną owocami kwasowość. Mówiąc krótko – bogactwo smaku i zapachu zamknięta w oryginalnej (charakterystycznej dla tokajów) butelce 0,5 l. Polecam! Ocena: 89/100, 35 zł, Alma w Manufakturze lub rocznik 2002 za 30 zł w Selgrosie.

Dwa lwy, czyli krótko o winie, banku, lwach i pewnym znanym aktorze.

Jakiś czas temu zorientowaliśmy się z Matim, że podczas naszej ostatniej wizyty w Warszawie odwiedziliśmy Vinares, a zupełnie zapomnieliśmy o Winarium – sklepie należącym do znanego i cenionego polskiego (zgodnie z jednym z ostatnich wywiadów – ex-)aktora – Marka Kondrata. Skoro Mahomet nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Mahometa – gdy tylko zauważyłem, że w Almie Winarium otrzymało osobny, gustowny, drewniany regał, postanowiłem wybrać jedną z kilku oferowanych butelek.

Mój wybór padł na De Leuwen Jagt Pinotage 2008 – propozycję rodem z Republiki Południowej Afryki. Nie było to moje pierwsze doświadczenie z tym szczepem – miałem okazję spróbować wino Golden Kaan (również z RPA) i było ono całkiem smaczne – niestety, wskutek jesiennej blogowej zawieruchy przepadło ono bezpowrotnie (zarówno na blogu, jak i na corkd.com).

Samo wino zasługuje na uznanie. Duża ilość tanin dobrze komponuje się z mocno jagodowo-porzeczkowym nosem, z wyczuwalnym delikatnym zapachem kwiatów. Połączenie tego wina z wołowiną w sosie własnym dało wręcz niewiarygodny (jak na tego typu jedzenie) efekt – dla takich chwil warto degustować wina! Jedyne, co nieco psuje moją opinię o tym winie to jego trwałość. Zdaję sobie sprawę, że profesjonalni sommelierzy i znawcy wina wino stojące dłużej niż 1 dzień uznają często za niezdatne do prawdziwego degustowania, jednak – powiedzmy sobie szczerze – nie zawsze mamy ochotę opróżniać całą butelkę w ciągu jednego dnia. Jeśli więc wino całkiem dobrze radzi sobie z „próbą czasu”, należą mu się dodatkowe słowa uznania. W przypadku tego wina owa próba wypadła kiepsko. Z drugiej jednak strony, podejrzewam, że w normalnych warunkach wino to nie postałoby u mnie tak długo – jest ono bowiem niezwykle smaczne. Koniec końców – ocena 86/100, 35 zł, Winarium/Alma.

Na koniec – mała ciekawostka. Zarówno na etykiecie tego wina, jak i w logo pewnego znanego banku widnieje lew. Przypadek? 😉
Niebawem skosztuję drugie wino sygnowane przez Winarium – chilijski blend Syrah/Malbec o nazwie Botalcura. Zapowiada się interesująco 🙂

Powrót po przerwie

Który to już raz wracamy do pisania po długiej przerwie? Nam również nie podobała się ta sytuacja, ale teraz ulegnie ona znacznej poprawie – w środę bronimy swoich prac inżynierskich (ja o 9, Mati o 9:30), a potem będziemy mieli dużo czasu, aby powrócić do przygód z winami w roli głównej :).
Nie mogę powiedzieć – trochę się działo. Dość zabawną, przedsylwestrową historię umieszczę w osobnym wpisie, natomiast teraz krótka „spowiedź”, czyli jakie butelki przewinęły się ostatnio przez mój nieduży stojak.

O butelce Beaujolais Nouveau pisać długo nie będę, bo nie ma specjalnie o czym – trafiła mi się butelka z winiarni Paula Gibeleta i pod żadnym względem mnie ona nie zauroczyła – więcej „świętować” nie zamierzam – lepiej kupić sobie jakieś chilijskie Carmenere lub Cabernet Sauvignon – cena podobna, a smak o niebo lepszy. Jeśli jednak komuś wino to przypadło do gustu, widziałem dziś dużo butelek tego wina w Selgrosie przy ul. Pabianickiej w Łodzi (chociaż istnieje szansa, że i w innych Selgrosach to wino jeszcze zalega – nic dziwnego). Osobiście odradzam – zarówno tę konkretną butelkę Beaujolais, jak i obchodzenie tego „święta” w ogóle.

Kolejna butelka – kupiona w Almie bądź Galeriach Alkoholi, niestety nie pamiętam – Nicolas Napoleon Syrah Vin de Pays d’Oc 2009. Dość kiepskie wino różowe…kosztowało ok. 25 zł, ale nie zaprezentowało się w żaden sposób dobrze – zasługuje na odnotowanie jako generyczne (typowe) wino różowe, ale już na ocenę – nie.

Po tych dwóch dość pesymistycznych opisach czas przejść do propozycji ciekawszej. Santa Carolina Cabernet Sauvignon Reserva 2008 (D.O. Valle de Colchagua) przykuła moją uwagę w najprostszy możliwy sposób – była to jedyna w Almie butelka 0,375 l. Wino to jest typowym przedstawicielem średniej klasy Cabernet Sauvignon z Nowego Świata – mocny nos jagodowo-dębowy i zrównoważone taniny czynią z tego wina bardzo przyzwoitą propozycję do klasycznych dań z wołowiny lub z dużą ilością pomidorów. Trochę rozczarowała mnie cena – o ile 24 zł za butelkę 0,375 l dałem bez większego zastanowienia (w końcu chodziło jedynie o degustację wina – a taka jego ilość w zupełności wystarcza), o tyle zapłacenie 47 zł za butelkę normalną to moim zdaniem ciut za dużo – wino tej klasy powinno oscylować w okolicy 35-40 zł. Ocena: 84/100 (w lepszej cenie byłoby 85-86)

Pozostałe butelki spodobały mi się na tyle, że zasługują na osobne wpisy. A jest co opisywać – w kolejce czekają Tokaji Szamorodni, De Leuwen Jagt z Winarium Marka Kondrata i przedstawiciel jednej z moich ulubionych apelacji – Château Le Tarey z apelacji Loupiac!