Tag: Węgry

Ábráhám Pince, Tokaj i rock and roll

Już jutro w Warszawie odbędzie się jedna z najciekawszych imprez winiarskich roku — Dni Tokaju, podczas których kilkudziesięciu tokajskich producentów zaprezentuje swoje wina. W zgiełku i ekspresowym tempie poznamy nowy rocznik, wrócimy do znanych już butelek i spotkamy dobrych znajomych, z którymi w najlepszym wypadku zdążymy zamienić kilka zdań. Przed jutrzejszym wyjazdem wracamy wspomnieniami do spotkania będącego kompletnym przeciwieństwem tego randkowania z Tokajem w ekspresowym tempie.

Jest niedzielny wieczór, 22 kwietnia, dokładnie 210 dni temu. Bardzo rzadko w niedzielę dostaję jakiekolwiek maile, więc na dźwięk ka-ching! wydany przez telefon leżący na szafce zareagowałem z zaciekawieniem, które okazało się jeszcze większe, gdy zobaczyłem nadawcę — Enikő Ábráhám. Mail okazał się propozycją spotkania z Enikő i Róbertem, którym podobna wycieczka do Warszawy rok temu spodobała się na tyle, że zdecydowali się ją powtórzyć. Od słowa do słowa sprawy potoczyły się szybko — wszak prawidłowa odpowiedź była tylko jedna.

Nie skłamię, jeśli napiszę, że Róbert Péter to nasz ulubiony winiarz, a Ábráhám Pince — ulubiony producent z Tokaju. Jeśli wyobrażamy sobie jakąkolwiek definicję garażowego producenta, to Ábráhám wpasowuje się w nią co do joty. Ręczna robota, raptem kilka hektarów, serie po kilkaset butelek, niektóre nawet nie doczekają się etykiet. Wina, których się nie zapomina. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w czasie zeszłorocznego festiwalu w Erdőbénye, gdzie pewnym zbiegiem okoliczności i za sprawą Maćka Nowickiego najpierw poznaliśmy Enikő i Robiego z dzieciakami i kotami, a dzień później trafiliśmy na kameralne spotkanie, na którym Robi wyciągnął z piwnicy sporo butelek, również tych mocniej pokrytych kurzem. Wszystkie spotkania z Robim i Enikő mają jedną wspólną cechę: są zdecydowanie za krótkie. Na rozmowach o życiu, winie, pasjach, przygodach, podróżach i muzyce w klimatach filozoficzno-rockandrollowych godziny mijają jak z bicza strzelił.

W Warszawie nie było inaczej. Spotkanie z założenia miało być kameralne, ale wszystkim coś wypadło i okazało się, że jesteśmy całkiem sami. Enikő bawiła się z dziećmi na placu zabaw zaraz obok, a my z Róbertem usiedliśmy wygodnie na balkonie korzystając z uroków długiego i ciepłego wieczoru. Nie wiem, czy choć jedno wino naprawdę uważnie degustowaliśmy. Kolejne butelki wplatały się w rytm rozmowy, rozkręcając się powoli jak fabuła dobrej książki. Ostra jak brzytwa kwasowość, tak charakterystyczna dla win Ábráháma, to raptem pierwsza strona, podobnie jak kilka pierwszych zdań rozmowy. Wina prędko zaczęły opowiadać swoje barwne historie przeplatające się z naszymi, a my równie szybko poczuliśmy się jakbyśmy znali się z Robim od zawsze. Podróże, cytrusy i limonki, Rolling Stones, mirabelki, skórka pomarańczy, symfonie Brahmsa, mineralność, kwiaty, kawa, knajpy, miód, suszone figi, Władca Pierścieni, Hobbit i Drágaszág… gdyby nie przypominajka w telefonie, chyba byśmy przegapili ostatni pociąg do domu. Co ja mówię! Na pewno.

Jeśli będziecie mieć możliwość, odwiedźcie Erdőbénye, Róberta i Enikő. Dajcie się ponieść ich opowieściom i tym, które piszą ich jedyne w swoim rodzaju wina — Diókút, Kakasok, Palánkos, Keréktölgyes, Drágaszág i wiele innych. Tylko zaplanujcie na to dostatecznie dużo czasu, bo ten w Ábráhám Pince biegnie innym rytmem — wszak jak mówi Róbert: rock’n’roll or something like that!

Wybrane wina Ábráhám Pince ma w ofercie importer Lutomski.Wino.

Wina na balkonie wspólnie piliśmy na zaproszenie Róberta i Enikő.

Kierunek Etyek-Buda: Etyeki Kúria

Węgry, kojarzone wciąż znacznie bardziej z Tokajem i Egerem niż czymkolwiek innym, są winiarsko znacznie bardziej różnorodne i mają wiele do zaoferowania. Choć o butelki od naszych sąsiadów w portfolio wielu importerów nietrudno, na pewno nie brakuje miejsca na kolejne. Cieszę się bardzo z każdej nowej inicjatywy, które starają się Węgry miłośnikom wina przybliżać i pokazywać te mniej oczywiste kierunki. Tym bardziej ucieszyłem się, gdy któregoś dnia napisała do mnie Agata — dobra znajoma z czasów, gdy jeszcze więcej czasu poświęcałem mangowym konwentom niż winu — że jej przyjaciel Daniel, rodowity Węgier, importuje wina i moglibyśmy się skontaktować.

Czytaj więcej

Przystanek Kreinbacher

Moja fascynacja wulkanami stanowiła niemałą część mojego dzieciństwa. Zaczęło się od oglądanych na VHS z otwartą buzią filmów dokumentalnych o Wezuwiuszu i Etnie i amplifikowanych przez dziecięcą wyobraźnię wizji niszczycielskich strumieni lawy. Później przez moje ręce przedszkolaka przewinęła się seria Odkrycia młodych Larousse’a, a niewiele później — ilustrowana książka Ziemia wydawnictwa Pascal. Była to wówczas jedna z moich ulubionych pozycji na półce. Parę rozdziałów Pana Samochodzika do poduszki, jasne, ale potem obowiązkowo kolejne wertowanie stron Ziemi.

Czytaj więcej

Winiarz-DJ i jego Sauvignon Blanc

Z roku na rok popularność Sauvignon Blanc na świecie szybuje w kosmos. W ofertach prześcigają się wszyscy, od małych importerów, przez dyskonty i sklepy wielkopowierzchniowe, choć w tej kategorii największy nacisk kładziony jest na przystępną cenowo odsłonę Nowej Zelandii. U nas nie jest to podążanie za trendem, bo mamy tak odkąd pamiętam, ale do wypowiadanego przez Tysię „mam ochotę na Sauvignon Blanc” przyzwyczaiłem się już tak bardzo, że staram się zawsze mieć coś schowane na taką ewentualność.

Nowozelandzkich Sauvignonów spróbowaliśmy, dzięki licznym degustacjom ale i chętnym zakupom win z tamtych stron, bez liku, ale ogrom frajdy sprawia nam poszukiwanie win z miejsc, które nie przychodzą pierwsze na myśl. Niedawno skoczyliśmy do Palatynatu i spróbowaliśmy swojego pierwszego niemieckiego Sauvignon Blanc, tym razem nadrobiliśmy zaległości i wreszcie udało nam się sięgnąć po wino od Janiego Bolykiego z Egeru.

Czytaj więcej

Tarasowe Somló bez charakteru

Węgierskie Somló to źródło win, które zasługują na równie wiele atencji, co Tokaj, czy Eger. O tych drugich każdy gdzieś słyszał, może nawet pił. O Somló — niekoniecznie. Bazaltowe gleby wulkaniczne to coś, czego się w tej części Europy nie spotyka, ale Węgry — właśnie dzięki Somló — są w tej konkurencji wielkim wygranym. W regionie Somló (wina z krzewów rosnących na zboczach) i Nagy-Somló (z krzewów z pozostałych terenów) znajdziemy przede wszystkim Juhfarka, bodaj najbardziej charakterystyczne wino tamtych okolic, Hárslevelű i Furminta. Winiarze eksperymentują też z szeregiem innych odmian, które dobrze wykorzystują potencjał gleb wulkanicznych, jak np. Syrah, który świetnie sprawdza się nieopodal sycylijskiej Etny.

Wina z Somló to często, szeroko patrząc, mikstura słonej mineralności, dużego ekstraktu, kwasowości, słodyczy i nierzadko wyraźnego utlenienia. Niełatwy orzech do zgryzienia i klimaty nie dla każdego.

Po Nagy-Somló w tym roku sięgnął Lidl w ramach swojej węgierskiej oferty, wrzucając na półki Zenita od znanego producenta, Tornai. Ich młody Zenit, węgierska krzyżówka Bouvier i Ezerjo, daleko pada jednak od obrazu Somló z akapitu wyżej.  Tornai Zenit 2014 jest mocno kwasowy (choć moim zdaniem daleko mu do ekstremów), łagodny, niezbyt ekstraktywny. Obok cytrusowości i lekkich nut warzywnych pałęta się lekka mineralność, ale raczej malowana cienką kreską. W ustach bardzo orzeźwiające i zaskakująco łatwe w odbiorze. Moje główne skojarzenie to wino tarasowe. Chętnie piłbym je w upalne lato, mniej chętnie teraz, zimą.

Dla szukających prawdziwego Somló może być zawodem, ale dla Lidla — na pewno bezpieczniejszą opcją, która nie odstraszy konsumenta. Mnie się podobało, choć mam po nim wulkaniczny niedosyt.

Pochodzenie wina: zakup własny autora (19.99zł, Lidl)