Październikowy misz-masz

Październik, podobnie jak ostatnie parę miesięcy, minął pod znakiem licznych butelek degustowanych w domowym lub biurowym zaciszu. Bardziej dla odpoczynku i własnej przyjemności, niż edukacyjnie. Mało notowaliśmy, trudno więc i o próbowanych winach poematy pisać. Było kilka degustacji, które czekają w kolejce do opisania — a jest co opisywać! Tutaj jednak mniej formalnie i nie przy linijce. Kilka butelek, które wywołały uśmiech na naszych twarzach i dały nam sporo przyjemności, dając się tym samym zapamiętać bardziej od innych.

Czytaj więcej

Na różowo, ale na poważnie

Do win różowych nie mamy wyjątkowo serca. Ani ja, ani Tysia, ani po prawdzie Krzysiek też nie. Zawsze w różach coś nam nie pasuje. Ja niemal w każdym doszukuję się nieco przesłodzonej landrynki. Nawet, gdy inni jej nie czują, mnie zawadza w nosie i zniechęca do eksperymentów. Ten sam scenariusz powtórzył się u nas jakiś czas temu przy okazji różowego Aloque z Viña Ijalba — różu, który wśród naszych przyjaciół zebrał bardzo pochlebne opinie, a nam niebardzo przypasował. Skąd inąd, Viña Ijalba zachwyciło nas innymi winami na niedawnej degustacji, o czym mamy nadzieję jakoś niebawem napisać. Ale wracając.

Scenariusz praktycznie zawsze zawodził tylko w jednym przypadku, a mianowicie różowych bąbelków. Ten kolor w przypadku szampana, cavy, czy dowolnego innego bąbla, prawie zawsze kojarzy nam się bardzo pozytywnie. W końcu trafiliśmy i w wino spokojne, które zasłużyło na trochę naszego zachwytu. Różowe Regis Boucabeille z Rousillon od Domaine Boucabeille. W tym roczniku to 30% syrah, 70% grenache.

Przygoda z Camposami #1 — Campos de Sueños Blanco

Dawno, dawno temu, przed wiekami i dziś przykryte pod grubą warstwą kurzu, przybyły do nas wina, o których w blogosferze było dość głośno. Mianowicie, portfolio codziennych hiszpańskich win z serii Campos importowane przez Winestory. Wszyscy zdążyli swoje dwa grosze o tych winach napisać, a u nas utknęły na tyłach szafki i jakoś czas nie mógł na nie przyjść. Celem krótkiego wstępu: Camposy to seria win codziennych w pułapie ok. 30zł, których głównym atutem ma być świeżość i dobra relacja cena/jakość, a nie bicie punktowych rekordów.

Dziś otworzyliśmy pierwszą butelkę. Białe Campos de Sueños Rueda Verdejo 2011. To czyste verdejo z Ruedy, bez beczki, z 13.8% alkoholu na liczniku.

W nosie ananas (Tysia dodaje jeszcze kantalupę), trochę cytrusów, i zieloności. Dość świeże, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wyłazi alkohol. W ustach mam z tym winem problem. Z jednej strony zielone, limonkowe, z ananasem, zielonymi nutami i potężną dawką kwasu. Z drugiej strony robi wrażenie przyciężkiego i nieco męczącego, a kwas wydaje się aż nienaturalny (dokwaszone?). Smaczne, ale wpada w kategorię średniaka, co do którego nie jestem przekonany i raczej do niego nie wrócę.

Pochodzenie wina: nadesłane do degustacji przez importera (Winestory, 29zł)

Winne Wtorki po brazylijsku, czyli jak stare jest za stare

Z naszej inicjatywy wczorajsze Winne Wtorki (czyżby środa na Winnych Przygodach naprawdę stała się już niepisaną tradycją?) sponsoruje Brazylia w dowolnym kształcie, odmianie i kolorze. Wyniknęło to z dużego sentymentu Tysi do pewnego brazylijskiego wina (które dziś nie jest przedmiotem notki, ale będzie niebawem), który z kolei był skutecznym motywatorem do małych brazylijskich zakupów.

Dzisiejszą notkę sponsoruje pytanie jak stare jest za stare, a także nawet w sklepie specjalistycznym czasem kupuje się kota w worku. Na tapecie wylądowało Salton Volpi Sauvignon Blanc 2009. Rocznik ukryty malutkim drukiem, nawet go nie zauważyliśmy po otworzeniu paczki. Tej informacji jako pierwszej poszukaliśmy jednak po nalaniu wina do kieliszków.

Czytaj więcej

Pożegnanie Yamayuri

Yamayuri* przyjechała do mnie 3 marca 2011 roku. To było moje pierwsze prawdziwe pianino, a jednocześnie spełnienie wieloletnich marzeń. Dzień, kiedy samochód z instrumentem podjechał na parking koło mojego bloku, był pełen ekscytacji, a wnoszenie pianina po ciasnej klatce schodowej na pierwsze piętro obserwowałem z zapartym tchem. Od tamtej chwili spędziliśmy razem ponad dwa lata, które będę bardzo ciepło wspominał. Yamayuri dokonała cudów, jeżeli chodzi o kształtowanie mnie jako pianisty. Wczoraj odjechała do Warszawy, do nowego domu (a znoszenie po tej samej klatce schodowej było jeszcze bardziej karkołomne).

W piątek wieczorem, dzień przed odjazdem, postanowiliśmy z Tysią pożegnać Yamayuri. Przygotowaliśmy grillowanego ananasa w karmelowej polewie i otworzyliśmy butelkę od Patriciusa.