Pinot Noir i małe owieczki

Dziś za sprawą Mariusza z Pisane Winem pijemy i piszemy o nowozelandzkich Pinot Noir. Ten ukłon w stronę Kuby Jurkiewicza, pomysłodawcy Winnych Wtorków, który nic sobie ma z naszej zimy i wyleguje się na słońcu w Nowej Zelandii właśnie, wyszedł całkiem zabawnie – sam Kuba omal o Pinocie nie zapomniał. My dziś, zakładając, że koleżanki i koledzy sięgną po gruby kaliber i pokażą tą poważną stronę Pinotów z Antypodów, sięgnęliśmy po butelkę prostą, lekką i przyjemną.

Baby Doll, seria codziennych win z Yealands Estates w Marlborough, swoją nazwę zawdzięcza rasie uroczych, niewielkich owieczek. Dorastają raptem do 50cm w kłębie, a w winnicach Yealands pełnią funkcję… żywych kosiarek do trawy! Przemieszczając się między krzewami winorośli nie sięgają kiści owoców, za to fantastycznie sprawdzają się jako pomoc w utrzymaniu roślinności w ryzach. Same wina są równie urocze jak i te owieczki. W Polsce popularność serii przynosi raczej Sauvignon Blanc, niż Pinot, ale z tym drugim zdecydowanie warto się również zaprzyjaźnić.

Czytaj więcej

Śniadanie z Raisins Gaulois

Nasze cykliczne święto picia Raisins Gaulois Lapierre’a na śniadanie do świeżo wyjętej z pieca, jeszcze ciepłej, domowej chałki zaczęliśmy cztery lata temu. Jeden rocznik nam wypadł, ale rok temu, choć nieco w biegu, tradycję skrzętnie kontynuowaliśmy. W tym roku nawet nam przez myśl nie przeszło, by do Raisins Gaulois nie wrócić. Szampan do śniadania to żadna nowostka, ale u nas to właśnie ten „Mały Morgon” zajmuje sentymentalne miejsce.

Czytaj więcej

Papa Pasquale i lekkie jak piórko Nebbiolo

Gdy Enowersytet zaproponował, by w ten Winny Wtorek napisać o winach wyprodukowanych (albo związanych) z osobami, których historię warto przedstawić, podrapaliśmy się po głowie myśląc jak w ogóle do tego tematu podejść. Wszak na chłopski rozum wino to historie ludzi, którzy je tworzą, a wina, za którymi nie stoi nikt, kogo warto przedstawiać to wina, których również nie warto przedstawiać. Nie dorabiając więc drugiego dna do tego tematu, chcemy Wam dzisiaj opowiedzieć o Papa Pasquale i jego córce, Ornelli.

Czytaj więcej

Różane demony

Dzisiejszym (a właściwie wczorajszy) tematem winnych wtorków Sebastian z bloga Zdegustowany chciał nie tylko nakłonić siebie samego, by zmierzyć się z różanymi demonami, ale i popchnąć do tej potyczki innych. A o co właściwie chodzi? O Gewurztraminera rzecz jasna. Szczep kojarzący się przede wszystkim z Alzacją i budzący w naszym kraju dużo ciepłych uśmiechów. Z tych samych powodów zresztą, dla których dla innych urósł do rangi tytułowych demonów. Jego perfumowane aromaty różanej konfitury, miodów, liczi i kwiatów połączone z często niewielką kwasowością i oleistą fakturą skutecznie kopią głęboki na sto metrów rów, po obu stronach którego okopują się jego miłośnicy i Ci, którzy na Gewurztraminery nie mogą patrzeć.

Czytaj więcej

Słoneczne Lambrusco na rozbieg przed Sylwestrem

Za oknem trzaska mróz, w kominku trzaska drewno, w kubku gorąca herbata, a jutro wszyscy strzelimy korkami musiaków najróżniejszych kalibrów – czyli najlepszy moment, by jeszcze na moment myślami powędrować w stronę słońca. Jak zrobić to lepiej, niż soczystymi, czerwonymi bąbelkami?

Jeżeli Lambrusco kojarzy Wam się ze słodkim, anonimowym, nijakim, masowym winem musującym, na którego myśl u cioci na imieninach odruchowo mówicie „wolałbym naleweczki”, nie jesteście jedyni. Kryzys Lambrusco przypada przede wszystkim na lata osiemdziesiąte, gdy skala produkcji na eksport wersji „na słodko” wzrosła tak gigantycznie, że wszyscy niemal zapomnieli, jak smakuje prawdziwe Lambrusco. Tak jak Liebfraumilch zrobił koło pióra niemieckim winom jakościowym, tak półsłodkie amabile i słodkie dolce zrobiły klasycznemu, wytrawnemu Lambrusco. Na szczęście od pewnego czasu, zarówno za sprawą prężnych inicjatyw (jak choćby #reallambrusco), jak i zaangażowanych winiarzy.

Czytaj więcej