Papa Pasquale i lekkie jak piórko Nebbiolo

Gdy Enowersytet zaproponował, by w ten Winny Wtorek napisać o winach wyprodukowanych (albo związanych) z osobami, których historię warto przedstawić, podrapaliśmy się po głowie myśląc jak w ogóle do tego tematu podejść. Wszak na chłopski rozum wino to historie ludzi, którzy je tworzą, a wina, za którymi nie stoi nikt, kogo warto przedstawiać to wina, których również nie warto przedstawiać. Nie dorabiając więc drugiego dna do tego tematu, chcemy Wam dzisiaj opowiedzieć o Papa Pasquale i jego córce, Ornelli.

Piemont bardzo długo jawił nam się jako niedosięgniony dla zwykłego zjadacza chleba region owiany legendą. Nie mieliśmy przyjemności podróżować w tamte strony, a Barolo i Barbaresco to nazwy, które jako jedne z pierwszych przedarły się do naszej winiarskiej świadomości i zasiadły na jednym z królewskich tronów na samym szczycie piramidy win. Tą skorupę niedoścignionej elitarności zaprzątającej nasze wyobrażenia podtrzymywała nasza wątła znajomość tamtejszych win i historii samego regionu. Choć kilka lat temu, niemal na początku naszej przygody z winem, załapaliśmy się na pionową degustację Barolo z Serralungi, ekscytacja wzięła wtedy górę i nie przekuło się to w zdmuchnięcie naszych mglistych wyobrażeń o Piemoncie.

Ostatni rok był pod tym kątem zbawienny, otwierający oczy i rozbudzający fascynację Piemontem. Zaczęło się od porywającej opowieści o Barolo z ust Wojtka Bońkowskiego na ostatnim zlocie blogosfery (przeczytacie o tej degustacji u Sławka Sochaja), potem był seans z Barolo Boys, a całość zacementował gwiazdkowy prezent – książka Barolo and Barbaresco Kerin O’Keefe, którą pochłonąłem w dwa wieczory. Nie mieliśmy co prawda żadnego Barolo ani Barbaresco pod ręką, ale chwilę po przeczytaniu książki usiedliśmy obejrzeć Barolism i otworzyliśmy Lorenzo Vino Rosso, 100% Nebbiolo od Pasquale Pelissero.

Pasquale Pelissero, bo to o nim mówiono Papa Pasquale, wprost idealnie pokazuje ludzką twarz Piemontu. Zaczynał przygodę w garażu, jako jeden z pierwszych w Neive zaczął butelować i sprzedawać własne wino zamiast sprzedawać grona, a o niewielką winnicę na wzgórzu Bricco San Giuliano troszczył się przez całe życie osobiście. To również jeden z największych konserwatystów w regionie. Konserwatywne podejście do uprawy i technik winifikacji przejęła zresztą jego córka, Ornella, która od śmierci ojca w 2007 roku zajmuje się winiarnią z pomocą swojego męża Lorenzo i syna Simone. Bodaj jedyną nowinką, którą Ornella wprowadziła, były tanki fermentacyjne z kontrolą temperatury. Każde wino od rodziny Pelissero to owoc ich wspólnej pasji, zaangażowania i włożonego w winnicę serca.

Lorenzo Vino Rosso 2015 to, w świetle apelacyjnej nomenklatury, zwyczajne wino stołowe. Próżno szukać go na liście win na stronie producenta. Możemy się tym winem w Polsce cieszyć dzięki namowom Kamili Gurdały i Massimiliano Beretty z Mojej Italii, którzy chcieli pokazać jeszcze zwyklejszą twarz ichniejszego Nebbiolo, supermłodą, superświeżą, nawet bez muśnięcia beczki, którą znajdziemy w „oficjalnie” najprostszym Langhe Nebbiolo „Pasqualin”.  Brak nadanej apelacji to jednak rzecz kompletnie nieistotna w świetle tego, co znajdziemy w butelce. Jaśniutkie, czerwone z subtelnymi pomarańczowymi refleksami, krystalicznie klarowne. W nosie intensywnie wiśniowe, żurawinowe, z nutami fiołków, płatków róż i… cukru pudru. W ustach przede wszystkim pełne dojrzałej, ale wciąż mocno kwaśnej wiśni, z drobniutkimi, ale mocnymi jak na Nebbiolo przystało taninami, jaskrawe i soczyste. Takie wina po prostu chce się pić, a zwłaszcza, gdy kosztują 39zł — cenę, za którą sięganie po Piemont by mi do głowy nie przyszło, gdyby nie rekomendacja Kamili. Świetne!

Z pozostałych win Ornelli Pelissero, poza samym Barbaresco oczywiście, zdecydowanie warto sięgnąć też po Freisę i Favoritę!

Pochodzenie wina: zakup własny autora (39zł, Moja Italia)

Inni blogerzy dziś: