Pinot Noir i małe owieczki
Dziś za sprawą Mariusza z Pisane Winem pijemy i piszemy o nowozelandzkich Pinot Noir. Ten ukłon w stronę Kuby Jurkiewicza, pomysłodawcy Winnych Wtorków, który nic sobie ma z naszej zimy i wyleguje się na słońcu w Nowej Zelandii właśnie, wyszedł całkiem zabawnie – sam Kuba omal o Pinocie nie zapomniał. My dziś, zakładając, że koleżanki i koledzy sięgną po gruby kaliber i pokażą tą poważną stronę Pinotów z Antypodów, sięgnęliśmy po butelkę prostą, lekką i przyjemną.
Baby Doll, seria codziennych win z Yealands Estates w Marlborough, swoją nazwę zawdzięcza rasie uroczych, niewielkich owieczek. Dorastają raptem do 50cm w kłębie, a w winnicach Yealands pełnią funkcję… żywych kosiarek do trawy! Przemieszczając się między krzewami winorośli nie sięgają kiści owoców, za to fantastycznie sprawdzają się jako pomoc w utrzymaniu roślinności w ryzach. Same wina są równie urocze jak i te owieczki. W Polsce popularność serii przynosi raczej Sauvignon Blanc, niż Pinot, ale z tym drugim zdecydowanie warto się również zaprzyjaźnić.
Baby Doll Pinot Noir 2013 to lekki, codzienny, modelowy wręcz pinot. Próżno szukać tu rozwijającej skrzydła z kieliszka na kieliszek intrygi, ale i nie taki był cel. To czysta ekspresja żurawiny, malin, wiśni. W ustach przede wszystkim intensywnie owocowe, z fajną, miękką kwasowością i niemal nieobecnymi taninami. Świetne do zabrania na słoneczny piknik, byle lekko schłodzone, ale da też dużo przyjemności wieczorem przy książce. To taki szczery, prostolinijny i po prostu smakowity Pinot, którego zawsze chciałbym mieć w lodówce.
Pochodzenie wina: zakup własny autora (64zł).
Importerem win Yealands Estate jest Wines United – kupicie przez kontakt mailowy z importerem i w firmowym sklepie South Wine w Warszawie.