Wyrzeczenia i zagadki

Zbliżający się ślub potrafi skłonić człowieka do rozmaitych wyrzeczeń. Biorąc pod uwagę, że w niedawno kupionym garniturze zacząłem wyglądać niczym ciasno związany baleron, decyzja o ograniczeniu spożycia pokarmów wszelakich, która zapadła dwa miesiące przed ślubem, stała się faktem. Biorąc pod uwagę moje nie do wyplenienia lenistwo, wiedziałem, że jeśli będę musiał sam przyrządzać sobie posiłki, to moja przygoda z odchudzaniem skończy się szybciej, niż przygoda Cristiano Ronaldo z finałem Euro. Z pomocą przyszła dieta „pudełkowa”, czyli dostarczane codziennie rano pudełka zawierające posiłki na cały dzień. I wiecie co? Pomogło! Siedem kilo w dwa miesiące uważam za wynik całkiem niezły, zwłaszcza, że po drodze nie udało się uniknąć kilku pizz i paru imprez, tak więc mój żywieniowy celibat nie był kompletny.

Czytaj więcej

Skok w bok do Grecji: Gerovassilíou, Lazaridi, Cavino

Gdy 5 lat temu byliśmy ze znajomymi na Krecie, wycieczka nie miała za grosz charakteru enoturystycznego. Blog dopiero raczkował, a moje zainteresowanie winem nie było wtedy jeszcze na tyle duże, by nakłonić drużynę do zwiedzania winnic. W pamięci utkwiło jedynie lejące się litrami wino domu w karafkach z dużych plastikowych baniaków, podawane w karczmach częstokroć do obiadu nawet za darmo. Mocno schłodzone, pite na świeżym powietrzu i w miłym towarzystwie było pyszne, choć winem wcale dobrym nie było. Butelkę przywiozłem do Polski, a czar prysł natychmiast po jej odkorkowaniu. Jeśli jakiś trunek z tego wyjazdu zapamiętałem naprawdę dobrze, było to raki, inaczej tsikoudia – kreteński destylat z winogronowych wytłoczyn podobny do chorwackiej rakii.

Dziś wiem, że kolejny wyjazd w tamte strony na pewno spożytkuję inaczej. Za fasadą półsłodkich Imiglykosów i zmrożonego wina domu w karafkach kryją się winnice i winiarze, którzy bez wątpienia odczarują Grecję wraz ze swoją winiarska historią sięgającą ponad 6 tys. lat w tył. Na razie odczarowują ją małymi kroczkami importerzy, którzy zasilają swoje portfolio greckimi winami.

Czytaj więcej

Spełnione marzenia Kapitana — rosé z Alentejo

Wyobraźcie sobie, że jesteście kapitanami na wielkim kontenerowcu i przepływając koło wybrzeży Portugalii zakochujecie się w tym miejscu i marzycie, by produkować tam wino i oliwki. Brzmi jak historia z bajki, ale dokładnie to zrobił Horst Zeppenfeld, niemiecki kapitan statku i armator. Co więcej, na marzeniach wcale nie poprzestał.

Gdy Horst Zeppenfeld 25 lat temu kupował ziemie Herdade Dos Lagos, bo tak nazywa się ta posiadłość w portugalskim Alentejo, były tam głównie plantacje korka i łąki, na których wypasano owce. Dziś Herdade Dos Lagos to ponad 1000 hektarów ziemi, na których rodzina uprawia karob, oliwki, migdały i winorośle, a całość uzupełniają 4 jeziora, 1000 owiec i pasieki, z których w posiadłości produkuje się miód.

Czytaj więcej

Vernaccia di San Gimignano, wino z Miasta Wież

Pierwsze wzmianki o Vernacci di San Gimignano można odszukać już w XIII wieku, wspominał o niej nawet Dante Alighieri w swojej Boskiej Komedii, czy Giovanni Boccaccio w Dekameronie. Ludwik Sforza po zamówieniu 200 butelek Vernacci na ślub swego syna i Izabeli Aragońskiej, córki Alfonsa II, króla Neapolu, najwyraźniej tak polubił to wino, ze zażyczył sobie dostarczenia 500 sadzonek winorośli do posadzenia nieopodal swego domu w Lombardii. To właśnie Vernaccia di San Gimignano jako pierwsza uzyskała we Włoszech miano apelacji kontrolowanego pochodzenia (DOC), jest też jedynym dzierżycielem oznaczenia DOCG dla białych win w Toskanii. Już w okresie renesansu uważało się Vernaccię za jedno z najszlachetniejszych włoskich win.

O ile jednak San Gimignano, Miasto Wież, nazywane tak ze względu na  strzeliste zabudowania obronne z XIII wieku, jest dziś jednym z najpopularniejszych toskańskich celów wycieczek wśród turystów podróżujących do słonecznej Italii, a jego historyczne centrum wpisane jest na listę UNESCO, ta sława za Vernaccią wcale nie podąża.

Czytaj więcej

Winne Wtorki, czyli cierpliwość, lato i Pinot Noir

Robert z Martą z Naszego Świata Win postanowili nakłonić brać blogerską do pójścia pod prąd względem pogody i znalezienia fajnego czerwonego wina odpowiedniego na tą porę roku i skwar za oknem. Przyznam, że zupełnie szczerze rozważaliśmy pójście nie tyle pod prąd, co wręcz zabarykadowanie się w poprzek — choć statystycznie pijemy więcej win białych i oczywiście latem chętnie sięgamy po schłodzone lekkie wina (vide ostatni nasz wpis o Vinho Verde) — nasze winiarskie wybory nie są wyjątkowo sezonowe. Tylko czy oznajmienie światu, że my nie odmawiamy latem australijskiego Shiraza, przyniesie jakikolwiek pożytek? Podeszliśmy zatem do tematu poważnie, a przynajmniej nieco poważniej.

Myśląc o czerwonym winie na lato pierwszy przymiotnik, jaki nam (niezbyt odkrywczo) przychodzi do głowy to lekkie. Myśli od razu wędrują ku winom mocno owocowym, o delikatnej budowie, soczystym owocu, raczej bez beczki. Może Bardolino? Delikatne Beaujolais? Czy może nurek w stronę Alto Adige i tamtejsza Schiava? A wreszcie — może nie dość, że Zweigelt, to musujący? Cóż bowiem może odświeżać bardziej, niż bąbelki? Pomysłów mieliśmy bez liku, ale mieliśmy też w zasięgu wzroku butelkę, do której od dawna chcieliśmy wrócić, a po krótkim namyśle wpasowała nam się w temat całkiem nieźle.

Czytaj więcej