Pierwsze Verde tej wiosny, w tym roku prosto z Lidla
Nic nam się chyba nie kojarzy z wiosną i wczesnym latem tak jak VInho Verde. Nawet wina różowe ustępują pod naporem naszej miłości do portugalskiego „zielonego”. Kilka słonecznych dni z rzędu zwieńczonych weekendem w domu pokusiło nas o poszukanie jakiegoś VInho Verde „na szybko”, bez dłuższych przygotowań.
Przyznam się bez bicia, że tematu Vinho Verde w dyskontach nigdy nie śledziliśmy. Może dlatego, że na takim jednym z Biedronki swego czasu się mocno sparzyliśmy – smakowało jak woda z cytryną. Fantastyczne Vinho Verde Muralhas z Żabki w zeszłym roku kupowaliśmy namiętnie, ale raczej w „zielone” zaopatrywaliśmy się u zaprzyjaźnionych importerów. Tym razem z braku laku i bliskości Lidla zarazem – a, warto zaznaczyć, oboje z Tysią pomyśleliśmy, że tam raczej na pewno nic nie znajdziemy – zajrzeliśmy do owego Lidla z nadzieją i przy okazji innych zakupów. Jakie było nasze zdziwienie, gdy zobaczyliśmy na dzień dobry dwie skrzynki wypchane po brzegi Verde!
Zaraz po przyniesieniu do domu butelki zajrzałem do internetu zobaczyć, czy ktoś już o nim pisał. Okazało się, że owszem… rok temu, dwa lata temu, trzy lata temu. Jakimś cudem rokroczna obecność Nobre Colheita Alvarinho Vinho Verde w Lidlu kompletnie nam umknęła. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie rzec, że z kilku wpisów na blogach wynikało, że w poprzednich rocznikach wino w Lidlu pojawiało się dość późno – wtedy, gdy Vinho Verde znikało nam już z radaru.
Tym razem butelka oczywiście pochodzi z 2015 roku (wielki plus dla Lidla, choć chyba czasy wciskania ludziom zeszłorocznego Verde już na szczęście minęły) i mało brakowało, a wcale byśmy jej nie otworzyli. Przy próbie zrobienia zdjęcia do wpisu postawiłem wino na balkonowej balustradzie, a wiatr zawiał tak idealnie, że wino postanowiło szybko spotkać się z ziemią. Trzymając aparat miałem ograniczone pole manewru, ale próbowałem złapać butelkę – niestety, wymsknęła mi się z rąk i przydzwoniła prosto w balkonowe kafle. Nie wiem jakim cudem, ale na szczęście przeżyła z drobnym uszczerbkiem na szkle. Po dłuższej chwili w zamrażarce trafiła do kieliszków.
Słomkowe w barwie, w kieliszku wyraźnie perliste, pachnie soczystym zielonym jabłkiem i melonem (a może jednak głównie melonem?), z lekką, ale nie przeszkadzającą nutą drożdżową. Mocno aromatyczne, co nie powinno dziwić – jednoszczepowe Alvarinho to jednak z reguły nieco poważniejsze i pełniejsze Vinho Verde. W ustach wyraźne lekkie musowanie dodaje mu fajnej świeżości, ale w tle wino ma całkiem dużo ciała. Smakuje głównie jabłkiem z całym dobrodziejstwem inwentaża – czyli lekką, skórkowo-pestkową goryczką, ale smak jest intensywny i soczysty. Mimo sporego alkoholu (12.5%!) jest bardzo rześkie. Lekko słony finisz tylko dodaje mu uroku. Najlepiej smakuje mocno schłodzone i zdecydowanie nie ma nic wspólnego z „wodą po lemoniadzie”, którą nietrudno spotkać w tańszych propozycjach. Osobiście, choć to Alvarihno i nie powinno mnie to wcale dziwić, mimo wszystko wolałbym trochę niższy alkohol – najchętniej Vinho Verde pijemy zaraz po kawie, w ciągu dnia, a 12.5% to jednak sporo. Niemniej jednak wino jest pełne, soczyste, rześkie, orzeźwiające i w 100% warte swojej ceny, a wręcz uważam je za świetny zakup. Kupujcie, póki ciepło!
Pochodzenie wina: zakup własny autora (Lidl, 19.99zł)