Wędzarnia, łosoś i czerwone wino

Korzystając z ładnej pogody, chwili wolnego w weekend i sprzyjających okoliczności by wybyć z miasta, tak też zrobiłem. Pojechaliśmy z rodziną na wieś z zamiarem odpoczęcia od wiru pracy, a przy okazji z zamiarem przyrządzenia potrawy, której w mieście byśmy nie zrobili. Gwiazdą wieczoru był wędzony łosoś, zdjęty prosto z domowej wędzarni, silnie dymny i jeszcze ciepły.

Do kolacji nie mogło zabraknąć wina. Do łososia jakaś blond flaszka nasuwa się sama — ale nie tym razem. Po części dlatego, że świeży, ciepły i silnie wędzony łosoś to odrobinę inne zwierze, niż delikatnie podwędzane płaty ze sklepu… a tym samym miałem ochotę na eksperyment z czymś bardziej masywnym. Po części z bardziej prozaicznego powodu — w szafce po prostu nie było żadnych blond flaszek.

Na stół, a tym samym do kieliszków, trafiła Langwedocja. L’Envol de Familongue 2006 autorstwa Domaine de Familongue z apelacji Terrasses du Larzac. To kupaż Grenache (43%), Syrah (19%) i Carignan (30%) z mniejszym udziałem Cinsault i Mourvèdre. Region znany jest z dość dużej rozpiętości temperatur i raczej chłodnego lata. Nie wiem na ile faktycznie wolniejsze dojrzewanie gron miało wpływ na cokolwiek, na ile producent się postarał, czy na ile to moja imaginacja — ale to kolejny raz kiedy Langwedocja mnie nie zawiodła, ba! Wręcz przeciwnie.

Kolor ciemnopurpurowy, ładny, głęboki. W nosie charakterystyczne dla win z dużą ilością Grenache i Syraha, kojarzące mi się tym samym z Rodanem, nuty pieprzne i delikatnie skórzane, a i gumy zabraknąć nie mogło. Obok nich intensywny, dość słodki, bukiet czerwonych owoców — szczególnie wiśni i maliny. Na końcu — znów, może to moja imaginacja — lukrecja i bliżej mi nieznane nuty delikatnie ziołowe.

Smak nie zawiódł, choć porwał nieco mniej niż nos. Szorstkie taniny i wyraźna kwasowość w fajnej równowadze z dominującymi na podniebieniu czerwonymi owocami. Nuty pieprzne nie uciekły, a wręcz przeciwnie, dodawały struktury i spajały całość. Nieco przeszkadzał mi wyczuwalny alkohol, który przy poziomie 13.5% mógłby być bardziej opanowany przez strukturę wina. Smakowe fajerwerki nie docierały też na podniebieniu zbyt daleko — po wstępnym ataku owocu można się było doszukiwać „drugiego oblicza”, ale trzeciego i czwartego już nieco mniej.

Hm. Wiecie co? Po ponownym przeczytaniu ostatniego akapitu stwierdzam, że się czepiam. Zupełnie niepotrzebnie. To było bardzo smaczne wino, którego chętnie napiłbym się jeszcze raz. I drugi. I trzeci. Stwierdzam też jeszcze jedno — zapomniałem o tytułowym łososiu.

L’Envol de Familongue 2006 z wędzonym łososiem poradził sobie znakomicie. Miałem pewne obawy, bo czerwone wina do ryb to jednak nie jest klasyczne połączenie, a ilekroć o takich połączeniach czytam, udział w nich biorą wina lekkie — Pinot Noir choćby — w żadnym wypadku masywne. Tym razem jednak fakt, że i sam łosoś był masywny, uczynił to połączenie bardzo udanym. Szorstkie garbniki bardzo fajnie sobie poradziły z tłustymi elementami w łososiu, a pieprzne nuty dobrze współgrały z dymnym wędzonym charakterem dania — w komplecie odsłaniając delikatniejsze owocowe aromaty wina i uwydatniając smak ryby.

Trudno mi porównać, czy dobrze dobrane białe wino poradziłoby sobie lepiej. To połączenie natomiast bardzo mi smakowało i zachęciło do jeszcze mniej stereotypowego podchodzenia do parowania dań z winami. Konwenanse konwenansami, a jak się okazuje, czerwień do łososia w pewnych sytuacjach może być — a nawet bardzo pasuje.

Tym samym, raz jeszcze, na sam koniec — dla wszystkich, dla których ta notka była tl;dr, za długa znaczy — bardzo smaczne wino. Bardzo udane połączenie z daniem. I raz jeszcze bardzo smaczne wino.

Otrzymane w prezencie. Według Googla, ok. 40zł — choć nie wiem, czy nadal dostępne.