Wizyta w Warszawie, Vinares i Daumas Gassac
Pora i na mój powrót – nie powstanę niczym feniks z popiołów co prawda, notka będzie raczej skromna, ale zawsze to krok na drodze do dawnej regularności wpisów. U mnie również sesja zakończyła się definitywnie, co rokuje szanse na nieco bardziej aktywne eksplorowanie winnej kultury.
Byliśmy kilka dni temu z Krzyśkiem w Warszawie na konferencji ze świata IT Javarsovia. Ponieważ mieliśmy trochę czasu wolnego, grzechem byłoby nie wybrać się do chociaż jednego sklepu z winami. Plany absolutnie niewinne – piwne tym razem – zawiodły nas na Nowy Świat, gdzie swoje lokale ma Bierhalle oraz Browarmia. Stamtąd też najbliżej był Vinares, gdzie dziarskim krokiem się udaliśmy.
Rodowitym Warszawiakom – i przyjezdnym pewnie również – Vinaresu opisywać raczej nie trzeba. Klimatyczny wine bar z bardzo miłą obsługą i – choć może nie nadmiernie szerokim – to bardzo przyjemnym wyborem win, również tych mało dostępnych gdzie indziej a jednocześnie nie powalających ceną.
Natychmiast rzuciły nam się w oczy skrzynki z winami z winnicy Mas de Daumas Gassac. Nazwa wryła mi się w pamięć po przeczytaniu wpisu Wojtka Bońkowskiego pt. 2009 na lata: pierwsze zakupy, gdzie przedmiotem zakupu były właśnie wina Gassac.
Wybraliśmy z Krzyśkiem kilka butelek taniej, codziennej linii tej winnicy – Moulin de Gassac. Wina oscylowały w granicach 30-40zł, więc niezwykle przystępnie – uznaliśmy, że nawet, jeśli nie okażą się wybitne, to zapoznamy nasze podniebienia z czymś nowym i będzie to dobry wstęp do bardzo cenionej linii win Mas de Daumas Gassac. Ja wziąłem Syraha i Sauvignon Blanc, Krzysiek natomiast Syraha i Grenache – wszystkie wina był z najmłodszego obecnie dostępnego rocznika, czyli 2009. Ja dorzuciłem jeszcze Torrontes, chcąc zapoznać się z tym szczepem. Na półkach stała butelka argentyńskiego producenta – Tapiz Torrontes 2009 – również za niecałe 40zł, na CellarTrackerze natomiast mogąca się pochwalić solidnym 90 punktowym wynikiem.
Tak objuczeni w drodze powrotnej udaliśmy się na pociąg brzdękając butelkami. Dziś przyszedł czas by jedną z nich otworzyć. Zdjęcia nie będzie, bo mi nie wyszło (mam nadzieję, że nie zawiodłem tych, którzy spodziewali się bardziej wyszukanego powodu) – w jego miejscu zdjęcie od producenta.
Pod młotek… pod gardło się znaczy, poszedł Syrah. Powitał mnie bardzo przyjemnym, niezmiernie owocowym nosem. Tutaj pisząc o wiśni nie mam na myśli nut wiśni wspieranych innymi czerwonymi owocami – to była Wiśnia przez duże W. Zaraz za nią kryły się nuty miodu gryczanego i cynamonu. Nie były obecne żadne nuty – tak typowe dla wielu czerwonych win ze starego świata – farmy, gumy, ziemi. Czysty niczym nie stłamszony owoc. Na podniebieniu inne niż się spodziewałem, zważywszy na szczep – bardzo gładkie i delikatne. Umiarkowana kwasowość, dość długi owocowy finisz, ułożone i zrównoważone. Nie miało silnie wyczuwalnych typowo Syrahowych pieprzno-korzennych nut – zamiast nich ponownie Wiśnia przez duże W, tutaj natomiast miód już mi się nie rzucił na język. Proste, aczkolwiek urzekające. Jeszcze bardziej, jak przypomni się kwotę na rachunku.
Po pierwszym winie od Gassaca jestem zdecydowanie na tak – czekam na kolejne, a przy okazji zamówię chyba zestaw z Vinaresu w lipcowej cenie promocyjnej, by spróbować także pozostałych butelek.
Jeżeli „budżetowa linia” zaprezentowała się od tak dobrej strony, tym bardziej nie mogę się doczekać dnia, kiedy będzie mi dane spróbować Mas de Daumas Gassac Rouge.