E&J Gallo – tanio. Czy dobrze?

Pośród droższych butelek zawsze trafia się potrzeba na te nieco tańsze. Tym bardziej fajnie, gdy udaje się za sensowne pieniądze trafić butelkę, którą można określić mianem smacznej – lub nawet bardzo smacznej. O winach z Lidla już pisałem (i obiecuję uzupełnić artykuł o nowe butelki niebawem), ostatnio wpadły mi w ręce dwie inne butelki.

Obie firmowane są przez Ernest&Julio Gallo z Kalifornii. E&J Gallo to firma skupiająca obecnie kilkadziesiąt znaków towarowych, w tym znane produkty Carlo Rossi (o których przez grzeczność nic nie wspomnę). Posiadają w swojej ofercie wina od bardzo tanich, przez tanie, na relatywnie drogich win z pojedynczych winnic lub rejonów kończąc. Nie do końca udało mi się ustalić, czym właściwie jest E&J Gallo – czy ich działalność jest zbliżona do burgundzkich negocjantów, czy być może są właścicielami szerokiej gamy winnic, z których w różny sposób produkują wina. Licho wie. Fakt pozostaje natomiast faktem, że w ręce wpadły mi ostatnio dwie butelki z ich logo.

Jedną z nich był czerwony Zinfandel, firmowany jako E&J Gallo Turning Leaf – co, jak się okazuje, jest inną marką niż „zwykłe” (2zł tańsze) E&J Gallo Family Vineyards, których to również Zinfandela można kupić (nie piłem). To, o którym piszę, kosztowało 31zł (kupiłem w Almie – Krzysiek znalazł gdzieś taniej).

Powiem tak: po pierwszym kieliszku o kurde!. Bardzo, bardzo przyjemne wino. Silnie owocowe (jagody, aronia, ciemne porzeczki), zrównoważone, lekko słodkie, o przyjemnej i nienatarczywej kwasowości. Delikatne, przystępne i stosunkowo długie. Od tamtej pory wypiłem jeszcze dwie butelki – za każdym razem uważając, że wino jest bardzo przyjemne, a wręcz świetne jak na swoją cenę. W większej ilości zaczyna być męczące – jego zauważalna słodkość zaczyna mdlić i przeszkadzać. Nieco brakuje kręgosłupa, który utrzymałby to wino w ryzach. Z każdą butelką natomiast pierwsze kilka kieliszków wywoływało u mnie efekt WOW, w połączeniu z metką z ceną. Serdecznie polecam.

Przy okazji – miałem też przyjemność skosztować White Zinfandel (dla niepoznaki, biały Zinfandel jest oczywiście różowy) z E&J Gallo Family Vineyards. Bardzo lekki, mocno truskawkowy, z nosem pełnym starych skarpet – ale dość nudny. Niczym mnie nie zachwycił, nie poświęcam więc mu większej ilości zdań.

Wczoraj szukałem do obiadu na szybko w okolicznym sklepie jakiegoś Chardonnay – jak zobaczyłem etykietę Gallo (w zasadzie, jedyną – nic innego nie było :)) i metkę 20zł – bez zastanowienia zakupiłem.

Wino zupełnie inne w stylu niż burgundzkie Mâcon-Villages, które od początku uderzało swoją mineralnością. Charakterystyczna dla Kalifornii kremowość, „maślistość”, którą winiarze często przyrównują do popkornu. Nie czuć natomiast wpływu dębu, który jest bardzo, bardzo delikatny. W nosie daje się odczuć przyjemna i dość intensywna przeplatanka gruszki, jabłek i odrobiny cytrusów. Na języku podobny zestaw smakowy, umiarkowana i przyjemna kwasowość. Niezbyt długie – ale zarazem lepsze niż kilkanaście innych win z podobnego przedziału cenowego, jakie miąłem okazje próbować ostatnimi czasy. Proste i przystępne – co uważam za zaletę, nie odczuwa się w nim w sposób chaotyczny zawartości alkoholu (wybijający się ponad równowagę smaku wina etanol to chyba najczęstszy zarzut, jaki mam do tanich win). Wino – mówiąc potocznie – „trzyma się kupy”, i podobnie jak Zinfandel, moim zdaniem prezentuje rewelacyjną wartość w swojej cenie.

Dając już dwukrotnie szansę produktom E&J Gallo pora chyba zorientować się co mają do zaproponowania w innych segmentach – w planach mam porównanie wspomnianego już Zinfandela, z ichniejszym Zinfandelem opisanym jako Sonoma County i kosztującym, bagatela, ponad dwukrotnie więcej. A nuż okaże się, ze nie warto dopłacać?

p.s. pozdrowienia dla Mai! Teraz już nie zarzucisz mi, że piszę tylko o winach nie na studencką kieszeń! 😉