Polskość wita pod strzechy – po raz drugi
Drodzy Czytelnicy, witajcie po długiej przerwie 🙂 W zasadzie, przerwa dalej trwa. W wyniku działania okresu wakacyjnego i urlopów, ostatnie dwa Winne Wtorki przeleciały nam koło nosa. Z dala od dużych miast zdobycie butelek nie jest łatwe, a i czasu wcale nie było za wiele.
Tymczasem… Piotrek z bloga Białe nad czerwonym miał swoją przygodę z winami Jaworka, którą wspomina bardzo pozytywnie. Przypomniało to i mnie, że już kiedyś win Jaworka próbowałem. W czasach, gdy byłem jeszcze winnym podlotkiem i drapałem się w głowę, cóż właściwie znaczy, że wino jest krótkie.
Tym razem moje podniebienie gościło nie wino z Miękini, lecz produkt winnicy Płochockich, a dokładnie Rose 2010. Kupaż 50% Zweigelt, 30% Marechal Foch i 20% Rondo. Wg opisu: Lekkie, orzeźwiające wino różowe, o pięknej, nasyconej barwie, z subtelnym aromatem truskawki i maliny. W ustach żywa kwasowość i nieco mineralności, oraz dopełniający konstrukcję wina cukier resztkowy. Wino do picia zarówno samodzielnie jak i w połączeniu z lekkimi daniami.
Truskawki owszem. Może nie tak obecne, jak w White Zinfandel, ale zdecydowanie wyczuwalne. Malin się nie doszukałem, w ich miejscu natomiast wyraźnie czułem czerwone porzeczki i odrobinę słodkich żelków (może mamby? frutelli?), któregoś ze smaków i zapachów dzieciństwa. Do tego przepiękny kolor – lekko miodowy i bursztynowy, z pięknymi odcieniami truskawkowej czerwieni. W smaku, niestety, trochę gorzej. Kwasowość nie była żywa, była POTĘŻNA. Do tego stopnia, że ja się wykręciłem, a moim gościom gały wyszły na wierzch. Utrudnia to nieco percepcję smaku. Z każdym kolejnym kieliszkiem kwasowość mniej mi przeszkadzała. Truskawki, porzeczka, faktycznie odrobina maliny i lekko wyczuwalne cytrusy. Raczej mało głębi smaku, a całość dość krótka i nie pozostawiająca na długo po sobie pamięci. O ile w pysznych Rieslingach kwasowość pięknie współgra z cukrem resztkowym i wynikającą z niego słodyczą, o tyle tutaj mi tego brakło.
Spostrzeżenia tym samym dość mocno zgodne są z tym co zanotowałem ostatnio. Nie mamy, niestety, w Polsce klimatu do uprawy winogron. Nasze owoce dojrzewają dłużej, są mniej słodkie, a wynikowe wina dużo bardziej kwasowe. Taki był Pinot i Riesling Jaworka, takie jest Rose Płochockich. Nie są to, broń Boże, wina złe – ale w moje podniebienie nie trafiają. Szczególnie, gdy uwzględnić cenę. Za kilkadziesiąt złotych świat stoi przede mną otworem – czemu mam wybrać wino z polskiej winnicy? Dla lokalnego patriotyzmu, czy dla czegoś więcej? Tego czegoś więcej, niestety, nadal mi brakuje.
Nie zrażam się jednak. Będę z czasem próbował kolejnych butelek polskich winiarzy i kibicował, by nasze wina były coraz ciekawsze i coraz lepsze. Zastanawiam się tym samym, czy moje podniebienie jest wrażliwsze na kwasowość niż innych? Ilość bardzo pozytywnych recenzji naszych win, z wskazaniami na to, że mogą stawać w ciemno w szranki z resztą świata, zaskakuje. Przynajmniej mnie. Co Wy sądzicie?