Kategoria: Wino

Tetramythos: Grecja od TERROIRystów

Jak sięgnę pamięcią, Grecja zawsze była krajem winiarskim, który wywoływał u mnie szybsze bicia serca. Napięte i słone assyrtiko z Santorini, zwiewne, ale i chwytające zadziorną taniną xinomavro z Naoussy, czy kwiatowe i miękkie moschofilero z Mantinii można wymienić jednym tchem, a to raptem mikroskopijny wycinek winiarskiego krajobrazu kreślonego przez ponad 300 endemicznych szczepów, trudnych w uprawie, ale odwdzięczających się efektami terenów i ambitnych, eksperymentujących winiarzy.

Z punktu widzenia tradycji i historii Grecja jest owiana legendą. Wszak to kolebka winiarskiej kultury i ojczyzna Dionizosa, gdzie winorośl uprawiana była już kilka tysięcy lat temu. Z bardziej praktycznego punktu widzenia codziennego winomana — jest przede wszystkim tajemnicza i niedostępna.

Czytaj więcej

Wine Me — Spotify, Netflix… wino?

Czasy mleczarzy, którzy dbali o to, by nikomu nie zabrakło w domu mleka już pewnie nie wrócą. Zostaje nam oglądanie z sentymentem początkowych scen „Nie lubię poniedziałku”. Ostatnio złapałem się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz odebrałem domofon z propozycją skitrania do piwnicy kilku worków ziemniaków na zimę, a co całkiem niedawno było na porządku dziennym. A co, gdyby zamiast butelki mleka na wycieraczce znajdować wino?

Abonamenty miesięczne, które stały się dla nas codziennością w świecie cyfrowym (Spotify, Netflix… pewnie nie byłbym w stanie wymienić z głowy wszystkich swoich subskrypcji), w świecie namacalnych towarów nie są w Polsce jeszcze tak popularne. Subskrypcje wina, czy mocnych alkoholi, tak popularne w Stanach czy w Wielkiej Brytanii (Wam też reklamy Flaviar niemal wychodzą z lodówki?), w Polsce nigdy się jakoś wybitnie nie zakorzeniły, mimo kilku różnych prób na przestrzeni ostatnich lat. Wine Me podniosło rękawicę, by to zmienić. Warto wspomnieć, że w podobnym czasie temat subskrypcji podjęła też ekipa z Krakowa, Winerua. Czyżbyśmy mieli na horyzoncie rozkwit takich propozycji?

Czytaj więcej

O „Europie na winnych szlakach” słów kilka

Nakładem wydawnictwa Pascal niedawno ukazała się książka Tomasza Prange-Barczyńskiego, Europa na winnych szlakach. Znając autora i zawsze czytając jego felietony z zapartym tchem, potraktowaliśmy ją jako pozycję obowiązkową i zamówiliśmy już w dniu premiery. Jak to u nas bywa, musiała chwilę poczekać na swoją kolej, ale jak już się za nią zabrałem, połknąłem całość w try miga i korzystając z tego, że do Świąt jest jeszcze trochę czasu i można uczynić z niej zacny prezent, chcę Wam ją czym prędzej zarekomendować.

Czytającym o winie zapewne autora przedstawiać nie trzeba, wszak to człowiek-instytucja. Przez wiele lat u sterów Magazynu Wino, dziś pisze dla Winicjatywy i Fermentu. Wnioskując po odznaczeniu Riesling Fellow od Niemieckiego Instytutu Wina można sądzić, że w jego żyłach płynie riesling — i zapewne jest to prawda, ale raczej niekompletna. W końcu kiedyś musi w nich płynąć graševina. Albo pošip i fetească. Albo tysiąc innych eliksirów, za którymi ciągną się barwne historie, których Tomek zawsze ma do opowiedzenia bez liku.

Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że Europa na winnych szlakach jest bogato ilustrowanym przewodnikiem i książką skierowaną do miłośników wina. Są opisy miejsc, są malownicze fotografie, przydatne adresy, gdzie spać i gdzie zjeść. Są też wskazówki, co zjeść warto i czym popić, a nawet winiarska wiedza w pigułce przy każdym z rozdziałów. Ale to tylko deser, lub amuse bouche, jak kto woli, do dania głównego, czyli 22 opowieści z podróży autora po Europie, tej mniej znanej i uczęszczanej. Gawęd, dla których wino jest kontekstem, ale nie celem.

Każda opowieść to niezwykle barwne, a zarazem bardzo osobiste zapiski z podróży i spotkań, gdzie wino płynie w tle i zwinnie łączy ze sobą kolejne historie, ale na pierwszym planie są ludzie i miejsca, historia i kultura, zażyłości i przyjaźnie. O swoich podróżach z dala od utartych ścieżek autor opowiada ze swadą, okraszając je licznymi anegdotami. Co łączy Mury Kaczmarskiego i wino? Gdzie można spotkać Zoltana Demetera w szortach z kieliszkiem rosé? Jak to jest mieć w sercu Ararat? Czytając książkę Tomka myśli same zaczynają błądzić w stronę planowania wakacji, porzucenia turystycznych miejscówek i doświadczenia tego wszystkiego, o czym pisze autor, na własnej skórze.

To, co jednak w książce Tomka wydaje mi się najfajniejsze, to brak jakiegokolwiek winiarskiego zadęcia i wciśnięcia tych historii w szpony formy ciekawej tylko dla osób winem zainteresowanych. Europę na winnych szlakach polecam każdemu. Czy wino pije, lubi i na winie się zna, nie ma najmniejszego znaczenia. To po prostu kapitalna lektura.

Książkę znajdziecie bez problemu w licznych księgarniach, np. w Empiku, na czytam.pl czy w Świecie Książki.

Kierunek: Bor, Mámor, Bénye!

Jakiś czas temu przez winną część polskiego internetu przetoczyła się fala artykułów promujących tokajski festiwal Bor, Mámor, Bénye w urokliwym miasteczku Erdőbénye. Festiwal cieszy się w Polsce dużą popularnością i prężnie działającą promocją — przedsmakiem była impreza plenerowa w Krakowie i czerwcowa mała degustacja w Warszawie prowadzona przez trójkę winiarzy z miasteczka. Nie byliśmy na żadnym z tych dwóch wydarzeń, ale to nie znaczy, że brak nam powodów by również do wyjazdu ten festiwal namawiać. Wręcz przeciwnie!

W tym roku festiwal w Erdőbénye wrócił do swojego pierwotnego terminu w połowie sierpnia, po dwóch latach średnio udanego wariantu lipcowego, który (choć nam osobiście pasował bardziej) nie może się równać z długim sierpniowym weekendem. Jeśli nie macie jeszcze na te kilka dni planów, odwiedzenie Erdőbénye to świetny sposób na spędzenie tego czasu. Bilety bez problemu można jeszcze kupić, a jak preferujecie spontaniczne wyjazdy — są dostępne również na miejscu.

Czytaj więcej

Quintas do Homem, czyli sezon na Vinho Verde czas zacząć

Okolice majówki to zawsze ten czas, kiedy odruchowo zaczynamy rozglądać się na sklepowych półkach za Vinho Verde. Lekkich letnich win z całego świata jest wbród, ale do verde mamy niesamowity sentyment i pijemy je chętnie w niemal każdym wariancie i okolicznościach. Możecie się z nas śmiać, ale właściwa pora znajdzie się nawet na tanie, marketowe verde szczypiące w język lekkim musowaniem i nie smakujące niczym poza wyciśniętą cytryną.

Od naszej relacji z letniego festiwalu Vinho Verde zorganizowanego przez Klub Wino w Łodzi, niestety tylko raz, minęło już siedem lat i nie kojarzę, żebyśmy od tamtego czasu trafili na tematyczną degustację skupiającą się właśnie na tych winach. Z pomocą przyszedł Marcin Jurewicz, od niedawna związany z importerem Cellario, którego cavy Rimarts obszernie recenzowaliśmy na Facebooku w ostatnich miesiącach. Do portfolio Cellario trafił producent Quintas do Homem, który przykuł naszą uwagę w 2016 podczas Wines of Portugal w Warszawie, ale wówczas ich wina nie były dostępne w Polsce.

Quintas do Homem to niewielki, rodzinny projekt Nuno i jego ojca Antonio, wraz z winemakerką Aną, która współpracuje z winiarnią od 15 lat i — jak mówi — czuje się już jak członek rodziny. Ekipę wspiera mama Nuno, dzięki której odwiedzając winiarnię zastaniemy stoły uginające się od różnorakich pyszności i prawdziwie domową atmosferę. Rodzina uprawia łącznie 22 hektary w dwóch winnicach, Quinta do Paço i Quinta da Veiga, obu w dolinie rzeki Homem, skąd pochodzi zarówno nazwa samej winiarni jak i serii win, Vale do Homem. Ich ambicją jest robić bezkompromisowe Vinho Verde i udowadniać, że w Minho nie powstają tylko tanie, musujące wspomnienia po wyciśniętej cytrynie, ale też ciekawe i wielowymiarowe wina.

Marcin na „trasie koncertowej” z Quintas do Homem wraz z Aną i Nuno odwiedzili Łódź i Dwa przez cztery. Aż ciśnie się na usta „spotkanie po latach” — Ana doskonale pamiętała nas z rozmów na Wines of Portugal i poznała nas szybciej niż my ją. Mieliśmy okazję spróbować sześciu win, w tym jednego czerwonego, kategorii Vinho Verde którą chcielibyśmy widzieć zdecydowanie częściej.

Ana, Nuno i Marcin

Branco to podstawowa etykieta (choć nie w kontekście cenowym — za wyjątkiem jednej, wszystkie wina kosztują dokładnie tyle samo), blend loureiro i arinto, dwóch wiodących w Vinho Verde szczepów. Świetnie ilustruje istotę verde — loureiro w kupażu odpowiada za stronę aromatyczną, arinto za strukturę, razem stanowiąc udany tandem. Pachnie białymi kwiatami, karambolą, słodkimi cytrusami, brzoskwinią. Wino jest jednak zdecydowanie wytrawne i podszyte solidną kwasowością. Szczupłe, lekkie i zwiewne, radośnie owocowe (brzoskwinie, cytrusy), z dużą intensywnością smaku i fajną mineralną nutą. Wprost modelowe Vinho Verde, nie tylko świetnie gaszące pragnienie, ale pokazujące intensywność, o którą w swoich winach zabiega Ana (86/100, 43zł).

Jednoszczepowe loureiro arinto idealnie pokazują, za co w Branco odpowiada yin, a za co yang i choćby dlatego są warte uwagi. Loureiro zdecydowanie bardziej perfumowane, kwiatowe, mniej strukturalne, z łagodniejszą kwasowością, bardziej cieliste i z nutą tropikalnych owoców (86/100, 43zl). Arinto, które nam podobało się z tej pary bardziej, owoce ma na drugim planie — jest ziołowe, chłodne, kamienne, zdecydowanie szczuplejsze i surowe, z ostrą jak brzytwa kwasowością i precyzją smaku (87/100, 43zł).

Ze wszystkich jednoszczepowych win alvarinho zrobiło na nas najmniejsze wrażenie, może przez wyśrubowane oczekiwania wobec tego szczepu — to często oczko w głowie winiarzy. Tutaj mamy lekkie, proste, zdecydowanie bardziej owocowe niż strukturalne alvarinho. Krągłe, z mięciutką kwasowością, lekko przypudrowane cukrem, kręcące się wokół ananasa, marakui i skórki banana, ale przez tą krągłość wszystko w nim było jakby za mgłą (86/100, 43zł).

Premium to najwyższa etykieta w serii Vale do Homem, kupaż wszystkich trzech odmian — alvarinho, arinto i loureiro — i wino zdecydowanie do dłuższego posiedzenia z kieliszkiem, niż na plenerową imprezę. Wino przechodzi batonnage i spędza kilka miesięcy na osadzie. Z początku zamknięte, pachnie popcornem i dymną, wędzoną wręcz nutą, a dopiero w drugiej kolejności marakują, brzoskwinią i kwiatami. Kremowe, miękkie, z łagodną kwasowością. Rozwija się w kieliszku i potrzebuje cierpliwości, z początku nie robi wrażenia, ale po chwili raczy dojrzałym owocem i długim, mineralnym finiszem. Przeciwieństwo tego, czego normalnie spodziewamy się po verde, ale warte uwagi (88/100, 58zł).

Naszym ulubieńcem zdecydowanie (i ponownie) było vinhão (w innych częściach Portugalii lepiej znane jako souzão), czerwone Vinho Verde. Ciemne, barwiące zęby jak atrament, dzikie, ze sporą dawką pofermentacyjnych nut. Wszystko w tym winie ma potencjometr wykręcony poza skalę. Pachnie cytrusami, ziołami, maderyjskim rumem/cachaçą, kwaśnymi wiśniami. Bardzo kwasowe, z szorstką, agresywną taniną i bardzo lekkim ciałem, pełne kwaśnych wiśni i czarnego bzu. Charakterne i z pazurem. Podoba nam się bardzo, choć styl to niełatwy — jak powiedziała Ana, zdziwi się, jak ktoś się nie wykrzywi. Jak twierdzi, za pierwszym razem krzywi się każdy (88/100, 43zł).

Vinho Verde nigdy za dużo, a już na pewno nigdy za dużo tych lepszych, które bronią się nawet, gdy z nieba przestaje lać się żar. Wg nas te z Quintas do Homem to jedne z ciekawszych propozycji w tym segmencie i zdecydowanie warto po nie sięgnąć.

W Łodzi kupicie w Dwa przez cztery, w Krakowie w sklepie firmowym Cellario, w Warszawie m.in. w Wino & Friends, jak również w innych sklepach współpracujących z importerem.

Degustowaliśmy na koszt własny.