Tysia sama na Polisz Wino 2023
Tysiaaaaaa! Co to był za event alkoholowy dzisiaj?
Festiwal win polskich na podwórku sklepu Mucha w kieliszku!
Wow! Nareszcie w Łodzi!
Tak! Winiarska ścieżka dydaktyczna wróciła na łódzki bigiel! Ba! Wiadomo już, że będzie kolejna odsłona festiwalu Polisz Wino! Niech każdy już teraz zaznaczy sobie w kalendarzu datę 8 czerwca 2024. Zawsze może ten wpis usunąć, jeśli uzna, że Bielsko-Biała jest jednak ciekawszą destynacją, albo poniższy opis w ogóle nie brzmi zachęcająco.
Jakie były zasady gry?
Na terenie festiwalu widziałam dobrze bawiące się psy, koty (wszystkie grzecznie na smyczy) i ludzi w każdym wieku oraz w różnych wózkach. Wejście na podwórko festiwalowe wiązało się z daniną w wysokości 10 złotych od osoby; ciekawi wina musieli dorzucić 35 złotych za degustacyjny pakiet startowy, który pokrywał leasing dobrej jakości kieliszka oraz 3 żetony o wartości 5 złotych każdy. Żetony wymieniało się na pićko w objętości 50 lub 100 mililitrów według cenników dostępnych na stoiskach. Za inne dobra można było zapłacić bezpośrednio na stoiskach. Butelki festiwalowych win były dostępne do kupienia w okazyjnych cenach, obok całego asortymentu Muchy w kieliszku.
Jako przykładny festiwalowicz wciskałam żetony nawet tym winiarzom, którzy przez znajomość i sympatię częstowali mnie bez tych formalności, ale prosiłam o uczciwą wycenę za te pojedyncze łyki mniejsze od festiwalowej porcji. Może na kolejnej edycji festiwalu będzie oficjalna ścieżka dydaktyczna dla ciekawych wszystkiego?
Teraz chardonnay, to taki biały szczep
Przy okazji degustacji branżowych mam na sobie zazwyczaj identyfikator z nazwą bloga. Na festiwalu byłam prawie anonimowa, a różowa koszulka „Fight like a girl“ i kwiecista czapka z daszkiem chyba nie dodawały mi powagi, z czego skorzystałam dając się prowadzić każdemu z winiarzy. Teraz mam wrażenie, że przeciętny łódzki winopijca, nawet jeśli wpada do sklepu z oczekiwaniami już bardziej precyzyjnymi, niż „białe, półsłodkie“, to jednak wciąż potrzebuje dalszego prowadzenia za rękę przez szczepy, style i miejsca pochodzenia.
Obok dyskusji o samocieku, maceracji na skórkach, strukturze wina, czy jakości beczki, otworzył się przede mną alternatywny świat. Świat opowieści o tym, że chardonnay jest białym szczepem, że może jednak wolałabym się napić mniej wytrawnego zamiast upierać się przy wszystkim – jeszcze mnie wykręci od kwasowości i będzie kicha; a w ogóle to muszę spróbować tego, bo wszyscy chwalą.
A było co chwalić
Facebook przypomniał mi ostatnio zdjęcie z pierwszego łódzkiego festiwalu win polskich zorganizowanego 16 maja 2015 roku przez Michała Rutkowskiego z Klubu Wino na podwórku przy Piotrkowskiej 217. Nawet jeśli reprezentacja na stoiskach była – jak na tamte czasy – pierwszoligowa, to osiem lat temu uważne spróbowanie wszystkiego było sportem dla śmiałków, którym niestraszne były nieokiełznana kwasowość czy buraczane akcenty. Raczej hipsterską ciekawostką, niż pretekstem do spędzenia z nimi leniwego, sobotniego popołudnia.
Tym razem mieliśmy okazję spotkać się z reprezentacjami 15 winiarni z różnych zakątków Polski. Cantina, Marcinowice i Vae Soli przyjechały z Lubuskiego, De Sas, Niemczańska i Silesian przybyły z Dolnośląskiego, Turnau na co dzień rezyduje w Zachodniopomorskim. Wieliczka to województwo Małopolskie, z kolei Kamil Barczentewicz i Skarpa Dobrska reprezentują Małopolski Przełom Wisły, aczkolwiek ta Skarpa jest też trochę łódzka. Grona wprawdzie dojrzewają w otulinie Kazimierskiego Parku Krajobrazowego, ale reszta produkcji dzieje się w Rawie Mazowieckiej.
Z łódzkiego na Polisz Wino zameldowało się jeszcze pięć winnic: Dom Jantoń z Dobronia, Natale z Bolimowa, Smolis z Brzezin, Sopel z Głowna i Witaj Słońce z Oporowa.
Na prawie 90 win, cydrów i miodów pitnych spróbowałam jedynie ~60 przeróżnych napojów z każdego regionu, o różnej zawartości alkoholu. Tym, którzy jakimś cudem przegapili imprezę tego kalibru, musi wystarczyć mój subiektywny skrót najciekawszych momentów.
„Poproszę trochę tego bąbelkowego…“
Sekcję musującą zdominował swoimi winami i osobowością Jan Smolis z winnicy Smolis w podłódzkich Brzezinach, u którego próżno szukać win spokojnych. Niewinne pytanie o zawartość cukru czy nasadzenia w winnicy potrafiło się zamienić w potok fascynujących opowieści o polsko-francuskiej historii rodziny Smolis, sympatii dla niedocenianego pinot meunier czy bezkompromisowym dojrzewaniu wina na osadzie.
W równie poważne tony uderzał Turnau z Classique Brut, mus z winnicy Natale, Domu Jantoń oraz Supernowa z winnicy Witaj Słońce, która rysunkiem ludzkiego ciała na etykiecie jako jedyna odciągnęła uwagę od majestatu metody tradycyjnej.
Na spragnionych lekkiego szaleństwa czekał pomarańczowy Patataj z serii Szato Bagno winnicy Silesian, który jest raczej wehikułem dla eksperymentów winiarskich niż kolejnym nienagannym rieslingiem. Chociaż nieco narowisty, nie da się tego kupażu rieslinga i roter rieslinga pić bez uśmiechu na twarzy. Gamę kolorystyczną musiaków zamknęła (ubrana w fantastyczny sweter!) Martyna Prusińska z Pét-Natem 2022 z czystego monarcha, który jest esencją beztroskich wakacji zamkniętą w butelce. Dodatkowym pretekstem do znalezienia tego wina w sklepach jest to, że dopiero pod koniec maja doczekało się etykiety która jest równie świetna jak inne grafiki reprezentujące winnicę Vae Soli.
Kontemplując beztroskę
Jeśli ktoś potrzebował spędzić festiwalowe popołudnie dzieląc ze znajomymi kocyk, najświeższe plotki i rozważania o życiu o śmierci, mógł dać sobie spokój z dalszymi poszukiwaniami i pozostać w radosnych klimatach Vae Soli. Podobną lekkość bytu można było znaleźć na stoisku winnicy Niemczańskiej – ta dzięki obecności w Lidlu urosła w moich oczach jako podstawowe zabezpieczenie na letnie pikniki.
Patrzący na świat przez różowe okulary nie mogli pominąć Rosé Euphoria 2022 z winnicy Witaj Słońce ani Pinot Noir Rosé 2022 z winnicy Niemczańskiej. Nie zawiodło również Rosé 2022 z winnicy Turnau, za to na stoliku winnicy Wieliczka czaił się wyginający umysł Merlot Rosé 2021. Praktycznie białe, przezroczyste wino w ogóle nie sugerowało nut czarnej porzeczki kryjących się w nosie.
Dla pilnych słuchaczy
Dla zainteresowanych nieco bardziej akademickim spotkaniem z polskimi winami organizatorzy przewidzieli dwie degustacje komentowane przez czołowego adwokata rodzimego winiarstwa, Macieja Nowickiego.
Szeroką relację Maćka z festiwalu Polisz Wino przeczytacie na Winicjatywie.
Dla ambitnych poszukiwaczy
Biele serwowane przez Sylwię i Leopolda ze Skarpy Dobrskiej tylko udają wina do sączenia na tarasie między kolejnymi rozdziałami książki: po paru łykach człowiek przepada kontemplując zawartość kieliszka – nie lektury. Chociaż są niemal krystaliczne, doskonale pokazujące cechy charakterystyczne gron, to każde z tych win na swój sposób nie daje przestać o sobie myśleć.
Ze zweigelta zażartowałam sobie, że:
Niemal koronkowego, ozdobionego subtelnym koralikiem słodyczy zweigelta śmiało pokazałabym i własnym rodzicom, i klientowi z Ameryki, który lubi tylko czerwone wino.
Zaraz obok swoje stoisko mieli Anna i Kamil Barczentewicz z reprezentacją win, dzięki którym można było zrozumieć między innymi różnice między chardonnay z betonowego jaja i takim, które miało kontakt z beczką. Kolejnych pretekstów do refleksji nad strukturą wina i jakością owocu dostarczały jeszcze winnice Turnau oraz Silesian. Ta ostatnia obok Patataja pokazała selekcję bardziej tradycyjnych etykiet, które już teraz wydają się być dojrzałe, a mają jeszcze dużo czasu i energii by nabrać powagi i złożoności. Festiwalową ścieżkę dydaktyczną zamyka winnica Wieliczka z winami niemal pozbawionymi cukru, ale na pewno nie precyzji i kunsztu, chociaż rocznik 2021 wymaga jeszcze nieco cierpliwości od jego odbiorców.
Czy było coś poza winami?
Na szczęście na stoliku Wieliczki były jeszcze niezawodne Bzik i Szara reneta – inaczej wyszłabym z festiwalu nie spróbowawszy żadnego cydru! A wystawiała się zbierająca świetne oceny Cydrownia Zywer, do której niestety nie dotarłam. Poza winiarzami odwiedziłam tylko Pasiekę Jaros, żeby móc bezpośrednio porównać kolejne stopnie rozcieńczenia brzeczki. Na więcej pićka już mi zabrakło czasu i siły.
Natomiast twierdzenie, że to było wydarzenie dla winiarskich snobów wymagałoby nie lada fikołków mentalnych. Front podwórka przy Proletariackiej 21/23 zajmowały trzy food trucki: Gastromachina Łódzka, której burgerów już chyba nie trzeba przedstawiać (przynajmniej Łodzianom), Bomba Truck z fantastycznymi panini i food truck serwujący pitę z kurczakiem, krową lub vege halloumi. Do tego można było zgarnąć espresso z lokalnego Instytutu Kawy i zaanektować jeden z licznych leżaczków.
Kiedy dorośli mieli dla siebie kawę i dyskusje o sensie życia, na drugim końcu podwórka czyhały lody, prażona kukurydza i „KIDS ZONE“ który młodsi uczestnicy mogli eksplorować pod okiem dwóch animatorek. Obok wystawiały się projektantki z MyStonebymm, Po Prostu, Razem Po Prostu oraz Good Time Day Spa walcząc o uwagę z Volvo C40 Recharge i XC60, do których, w ferworze degustacji, zapomniałam się przymierzyć.
Dopiero środek należał do stołów i stolików otoczonych stoiskami winiarzy, cydrowników i miodosytników, ale też pieczywem z Mini Piekarnia – Chleb na Zdrowie, serami z zagrody i słojami od Oliwa Wypływa, które odczarowały mi oliwę truflową.
Z festiwalu wyszłam późnym wieczorem objuczona zakupami niczym wielbłąd, feeria wrażeń długo nie dawała mi zasnąć i już nie mogę się doczekać kolejnej odsłony. Jeśli tak jak ja masz poczucie, że musisz tam być, to sprawdź, czy 8 czerwca 2024 jest w Twoim kalendarzu wpisane jedyne słuszne wydarzenie: druga edycja festiwalu Polisz Wino! I do zobaczenia niebawem!
W festiwalu uczestniczyłam na koszt własny.