Niedaleko pada gruszka od jabłoni — Duchesse de Bourgogne
Niedawno pisaliśmy o kilku winach od słowackiego Autentysty, z winnicy Strekov 1075 — wspomniałem wtedy, że Rozalia kojarzy mi się mocno z flandryjskim czerwonym ale. Korzystając z tego, że jeszcze jedną butelkę Rozalii w lodówce mieliśmy, postanowiliśmy sprawdzić, na ile te skojarzenia to tylko psikus naszych pamięci, a na ile są faktycznie uzasadnione.
Flandryjskie czerwone ale to wywodzący się z Flandrii belgijski styl piwa o bardzo długiej historii i ciekawym sposobie powstawania. Choć dziś warzony w kontrolowany sposób starannie kultywowanymi mieszankami drożdży i innych mikroorganizmów, kiedyś powstawał spontanicznie, dzięki fermentacji w otwartych zbiornikach, gdzie za brzeczkę piwną brały się dzikie drożdżami i bakterie fruwające w powietrzu. Dzika, spontaniczna fermentacja ma to do siebie, że jej efekty bywają zaskakujące. Nie wnikając w szczegóły techniczne, wszak to blog o winie, przefermentowane piwo jest wyraźnie kwaśne i dla tych, którym piwo kojarzy się głównie z jasnym pełnym, pewnie w ogóle nie skojarzyłoby się z piwem. Co więcej, flandryjskie czerwone ale leżakowane są w dębowych beczkach, co nadaje im dodatkowego, winnego charakteru — lekkie nuty utlenienia, rodzynków, czerwonych owoców i również, a może przede wszystkim, taniny.
Na wieczornym spotkaniu z Krzyśkiem i Kają, licząc się z ryzykiem, że dla Kai to może być przeżycie ekstremalne, otworzyliśmy drugą butelkę Rozalii. Oczywiście i tym razem z wigorem postanowiła opuścić butelkę, a ja niestety nie spełniłem swojej obietnicy i nie wstawiłem butelki w wiaderko, żeby uratować każdą kroplę. Obok niej otworzyliśmy butelkę Duchesse de Bourgogne, flandryjskiego ale z Brouwerij Verhaeghe. Żeby porównanie miało najwięcej sensu, rozlaliśmy je do kieliszków obok siebie.
O Rozalii wtedy napisałem:
Pachnie kwaśną wiśnią i truskawką, młodymi śliwkami, sokiem z buraków, całość jest delikatnie octowa. W smaku mocno kwaśne, ale przede wszystkim, bardzo owocowe. Przez osad drożdżowy kojarzy się z młodym winem, ale równocześnie zyskuje pełni.
i każde słowo dziś podtrzymuję ze zdwojoną siłą. Po raz kolejny ta intrygująca, niecodzienna mikstura smaków i aromatów nas oczarowała (choć Kaję, zgodnie z przeczuciem, nieco wykrzywiła). Na pierwszy rzut oka od razu było widać, że w jednym kieliszku mamy sok z rabarbaru, a w drugim piwo — Duchesse de Bourgogne była przykryta czapą piany, ciemnorubinowa i idealnie klarowna. Wsadzenie nosa w kieliszek wywołało jednak u mnie wielki uśmiech, bo podobieństwo między nimi okazało się uderzające.
Flandryjskie ale mają często w swoim profilu zapachowym lekkie nuty octowe, które w połączeniu z winnymi nutami, zapachem śliwek i rodzynek nie były wcale zbyt odległe od tego, co czuliśmy w kieliszku Rozalii, w której nie brak lotnej kwasowości. Aromat Duchesse był dużo czystszy, mniej dysonansowy, bardziej owocowy, a przede wszystkim słodszy — niemniej zaskakująco podobny.
Zdecydowanie większe różnice czekały w smaku. Tutaj, choć nigdy nie odbierałem Duchesse de Bourgogne jako piwa wyjątkowo słodkiego, przy Rozalii obranej ze słodyczy do gołej kości piwo okazało się niemalże deserowe. Czerwone owoce i wyraźna kwaśność i wyczuwalne taniny budowały most porozumienia między oboma kieliszkami, ale podobieństwo było jednak dużo mniejsze, niż zatarta pamięć sobie wyobrażała. Mam wrażenie, że wytrawniejsze piwo w tym stylu, jak np. Château 2014 z naszego rodzimego Browaru Artezan, lub Duke of Flanders z poznańskiego Browaru Szałpiw mogłoby wybronić się jeszcze lepiej.
Mimo, że pamięć jednak nieco płatała figle, porównanie było bardzo ciekawe — niewiele stylów piwnych ma tyle wspólnego z winem, co flandryjskie ale, o których niektórzy mówią wręcz belgijskie burgundy. Zachęcam Was mocno do spróbowania, co czai się w równoległym świecie piwa i ile fajnych rzeczy można w piwach wyczuć, zwłaszcza takich, które bez wątpliwości zasługują na kieliszek zamiast szklanki.
Pochodzenie wina i piwa: zakupy własne autora (Winotake, Bromaniak)