Castellinaldo Barbera d’Alba 2009

Myśląc o Piemoncie pierwsze, co przychodzi do głowy, to Barolo i Barbaresco, wina zrobione z nebbiolo. Z kolei to barbery sadzi się więcej, a wśród win z tego szczepu można znaleźć zarówno wiele perełek, jak i wiele dobrych codziennych butelek. Moją uwagę na piemonckie barbery zwrócił swego czasu Gary Vaynerchuck, opowiadając o kilku butelkach z Barbera d’Alba i wskazując na ich świetny stosunek jakości do ceny, zazwyczaj wyraźnie niższej niż w przypadku najsłynniejszych win z Piemontu.


Wielu Piemontczyków wskazuje Barolo jako swoje ulubione wino, ale to Barbera (zarówno d’Asti jak i d’Alba) najczęściej wypełnia ich kieliszki. Jest wszechstronna, satysfakcjonująco bogata, pasuje niemal do wszystkiego – jest również tańsza.

Diana Zahuranec, Wine Pass Italy

Okazje na barberę mieliśmy niezłą, bo nie dość, że wśród wielu ciepłych dni trafił się jeden chłodniejszy, to jeszcze atmosfera aż prosiła się o charakterne wino. Tym samym to pierwsza notka od dłuższego czasu, gdzie znów obaj z Krzyśkiem piliśmy to samo — ostatnio więcej tu moich wynurzeń, niż wspólnych obserwacji. Otworzyliśmy Castellinaldo Barbera d’Alba 2009 od Teo Costa. To stuprocentowa barbera (apelacja wymusza przynajmniej 85% barbery, w winach można jednak użyć również nebbiolo), przez 18 miesięcy dojrzewająca w beczkach dębowych i akacjowych.

W nosie intensywny zapach czerwonych owoców — wiśni, żurawiny — dymu, kakao, lekkiej wanilii. Mimo schłodzenia drażnił zauważalnie wystający alkohol. Tym razem Krzyśkowi przeszkadzał bardziej niż mnie, choć z reguły to ja się czepiam akurat tego aspektu. W ustach szczodre, nawet nieco zbyt szczodre. Intensywnie kwasowe i mało taniczne, co akurat jest charakterystyczne dla szczepu, ale do kompletu słodkie i esencjonalne. Wiśnia w czekoladzie to moje pierwsze skojarzenie. Krzysiek krzywił się na wysoką kwasowość. Potoczyste i jedwabiste, z lekko pikantnym i mocno rozgrzewającym finiszem. Długie i pełne, ale też zaskakująco ciężkie, pełne dysonansów i (jeszcze?) nie do końca zintegrowane. Przy drugim i trzecim kieliszku słodycz zrobiła się nieco męcząca. Trochę brakowało kręgosłupa, którzy trzymałby całość w ryzach. Słodycz sobie, a kwasowość sobie, zamiast tworzyć spójną całość. Ostatecznie mnie podobało się dużo bardziej niż Krzyśkowi. On wprost uznał, że nie warto, ja się waham i jestem raczej na tak. Żaden z nas nie był jednak do końca przekonany.

Pochodzenie wina: nadesłane do degustacji przez importera (49zł, Salute)