Słow kilka o kieliszkach – opowieść w odcinkach, część 1

We wszystkich dotychczasowych wpisach skupialiśmy się na tym co pijemy, lub – równie często – gdzie kupujemy to, co pijemy. Tym razem postanowiłem ugryźć temat od drugiej strony i poruszyć kwestię kieliszków. Wszyscy je mamy (kto używa kubków lub szklanek jako jedynych naczyń do wina, ręka do góry!), ale często traktujemy je jak zwykły element wyposażenia domu. Jak talerz, jak łyżkę. Nie zastanawiając się nawet nad tym, ile wysiłku (lub nie) ktoś włożył w to, żebyśmy mogli czerpać radość z delektowania się winem.

Kieliszki widujemy w różnych kształtach, rozmiarach, czasem również – o zgrozo! –w różnych kolorach. Zazwyczaj łączy je jedno – są wykonane ze szkła. Choć cechy te wydają się oczywiste, żadna z nich nie jest bez znaczenia. Co więcej – nie chodzi tylko o nasze preferencje estetyczne, żadna z nich nie jest bowiem bez znaczenia dla wina. Żeby sprawę bardziej zagmatwać – cecha z pozoru najbardziej oczywista, czyli to, że kieliszki z reguły są szklane, nie jest wcale aż taka oczywista.

Spróbujmy pokrótce, bez zbytniego zagłębiania się w szczegóły (pol. przynudzania – przyp. tłum.) przelecieć przez wszystkie cechy, w kolejności silnie arbitralnej, przybliżając nieco ten temat.

Kolor

Zacznę może od tej kwestii, która już wcześniej wywołała moje jęczące o zgrozo!, czyli od koloru. Wszyscy w podstawówce, albo nawet wcześniej, bawiliśmy się kolorowymi foliami obserwując jak z żółtego w połączeniu z niebieskim robi się zielony. Jak nie foliami, to akwarelami, a jak nie akwarelami, to odczynnikami na chemii parę lat później – źródło wiedzy kompletnie nieistotne, fakt pozostaje. W winie ważny jest kolor – patrzymy na kolor wina, oceniamy go, rozróżniamy nawet drobne zmiany w odcieniach.

I nagle co? Nagle ktoś stawia nam przed nosem niebieski kieliszek! Cały misterny plan w bombki strzelił. Kolorowe kieliszki zostawmy zatem co najwyżej na szalone imprezy, ale do degustacji wina podarujmy sobie już na starcie. Jedynym słusznym wyborem w tej kwestii (dalsze części tego wpisu nie będą takie drastyczne – obiecuję) jest czyste, przejrzyste szkło.

Jedynym sensownym wyjątkiem, który przychodzi mi do głowy, są kieliszki degustacyjne do ślepych testów – czarne i nieprzejrzyste. Jak ktoś ma potrzebę takich eksperymentów, może czuć się oficjalnie rozgrzeszony z używania barwnego kieliszka do tego celu.

Materiał i sposób wykonania

Materiał i to w jaki sposób kieliszki zostały zrobione jest chyba jedyną jeszcze rzeczą, o której da się napisać w miarę obiektywnie i nie powołując się na odczucia, zabobony, tradycje, czy efekty udanego marketingu – choć ten często na materiale również się skupia.

Najprostsze i najtańsze kieliszki wykonywane są maszynowo jako odlewy z formy – można je łatwo poznać po wyraźnie wyczuwalnych palcem, szczególnie na stopce, liniach (spojeniach) w miejscu zamknięcia formy. Są zazwyczaj wykonane ze zwykłego szkła kuchennego, tak jak gro codziennie używanych naczyń.

Producenci, którzy z wyrobu kieliszków (i w ogóle artykułów szklanych) uczynili sztukę, lub przynajmniej solidnej klasy rzemiosło, a nie masówkę opartą na produkcji kieliszków, wiertarek, spodni i kolczyków jednocześnie, mają w zwyczaju nazywać swoje szkło kryształem.

Z formalnego (no dobra, prawie formalnego – formalnie szkło w ogóle nie jest kryształem, ale to określenie przywarło dawno temu i ma się dobrze) punktu widzenia kryształem powinno być nazywane szkło z domieszką tlenku ołowiu, co czyni je m.in. bardziej błyszczącym, przejrzystym i ostrzej odbijającym światło. Często stosowanym testem na to, czy użyte szkło jest kryształem, do dziś pozostaje stuknięcie w kieliszek – kryształowe kieliszki dźwięczą, te ze zwykłego szkła dużo mniej.

Ze względu na Badania Amerykańskich Naukowców ™, którzy uznali, że kontakt szkła ołowiowego z żywnością może być długofalowo niekorzystny dla zdrowia, producenci zaczęli poszukiwać alternatywnych domieszek do szkła. Mimo zmian w składzie, nadal swoje szkło nazywają kryształami – ale ponieważ efekty są dobre, chyba można śmiało na tą drobną nieścisłość przymknąć oko. Kto by patrzył na nazwy, nie?

Największy, a na pewno najbardziej ceniony, producent kryształowych kieliszków – Riedel – w swoich najważniejszych liniach produktów śmiało używa prawdziwego szkła kryształowego, w innych liniach eksperymentując z innymi domieszkami lub ich brakiem.

Schott-Zwiesel opatentował szkło o nazwie Tritan Titanium Glass, które – jak nazwa wskazuje – w miejscu ołowiu zawiera związki tytanu. Trzeba przyznać, że patent udał im się doskonale, bo kieliszki przy okazji zyskały na trwałości i odporności na potłuczenia, co stało się głównym hasłem reklamowym dla ich wyrobów. Osobiście nie sprawdziłem, ale jestem skłonny uwierzyć w poniższy filmik:

Coś w tym musi być, bo żaden z moich Schottów się jeszcze nie potłukł – wspomnę o nich na pewno w którymś z kolejnych odcinków tej szkłonoweli.

Spiegelau również poszedł we własnym kierunku, opracowując Platinum Glass – które co prawda licho wie, czy zawiera związki platyny, ale niewątpliwie również jest fajne i udane. Inni producenci również nie próżnują. Wydawałoby się, że przemysł szkła użytkowego nie zmienił się od dziesięcioleci, a tu psikus!

Jak zatem widać, nawet to, że kieliszki są ze szkła (co teoretycznie mogłoby zamknąć temat) potrafi stać się materiałem na dłuższą opowieść. Ale, ale! Na czym ja to… właśnie. Najprostsze kieliszki odlewane są z formy. A te lepsze (zazwyczaj kryształowe, przy okazji)? Zależy od producenta i tego, jak wiele gotowi jesteśmy zapłacić.

Większość kieliszków jest dmuchana. Maszynowo co prawda, ale jednak dmuchana – pozwala to na stworzenie kieliszka bez kantów, rancików i skaz. Te najdroższe i najlepsze natomiast dmuchane są całkowicie ręcznie, przez mistrzów hutników. Nie zdziwmy się zatem, gdy któregoś dnia przyjdzie do nas paczka z kompletem kieliszków Riedel Sommelier i będą się między sobą minimalnie różnić, choćby wysokością. Nie jest to powód do robienia awantury u producenta i reklamacji towaru! – a znałem takiego, który był o tym głęboko przekonany…

Tutaj krótka prezentacja stworzona przez Riedela – nie mam w tym celu marketingowego, a Riedel mi nie płaci (uprzedzając pytanie o product placement), ale film fajnie pokazuje o co chodzi z tym całym dmuchaniem.

A w kolejnym odcinku…

Miała być krótka kieliszkowa notka, a rozpisałem się tak, że koniec końców musiałem zdecydować się na podział tego tekstu na kilka części, bo nie dotarliśmy nawet do połowy, a kawa już się skończyła. W planach dysputa o kształtach i rozmiarach w kontekście doboru kieliszka do wina, praktyczne wskazówki dotyczące pielęgnacji szkła, a także jeszcze bardziej praktyczne wskazówki gdzie i jakie kieliszki kupić, żeby było dobrze. Temat rozwojowy w kierunku innych winnych akcesoriów, w szczególności dekanterów. W tle przewinie się wpleciona recenzja jednego z ostatnio nabytych pudełek kieliszków.

Drodzy czytelnicy – po wyprodukowaniu tony tekstu chciałbym do Was skierować pytanie: czy chcecie o tym czytać? Czy może raczej powinienem schować nos w kieliszek i zająć się piciem, a nie truciem o szkle?