Chablis 1er Cru „Fourchaume” i słoneczny weekend

W ostatni weekend pogoda była prześliczna. Wraz z Rodzicami wybraliśmy się na wieś – odpocząć, zapomnieć o pracy, odetchnąć na świeżym powietrzu. Grzechem byłoby zmarnowanie takiej okazji, zważywszy na czyste niebieskie niebo i możliwość ucieczki od miejskiego zgiełku. Również grzechem byłoby zapomnieć o winie przy tej okazji.

Po przyjeździe rozgościliśmy się, Mama zaczęła pichcić, a ja do lodówki, by z lekka schłodzić, wstawiłem jeden z zakupów w Wein-Bastion – nasze pierwsze Chablis.

Do tej pory naszym jedynym kontaktem z francuskim Chardonnay był Mâcon-Villages (Joseph Drouhin 2005) – tym bardziej więc z dużym zainteresowaniem i niecierpliwością podchodziłem do czekającego na degustację wina. Była to butelka Chablis Premier Cru „Fourchaume” z winnicy La Chablisienne – właściwie to z „konsorcjum” kilku mniejszych winnic, które zebrały się pod wspólną marką.

Daniem głównym był duszony delikatny schab z ziemniaczkami i sałatą ze słodką śmietaną. Nie byłem pewien, czy Chablis będzie dobrym wyborem.

Wszelkie wątpliwości rozwiał pierwszy łyk i pierwszy kęs – wybór okazał się trafiony. Wino bardzo fajnie współgrało z potrawą. Po kilku takich obiadach dochodzę do wniosku, że wino i jedzenie to niesamowite połączenie. Uzupełniają się przeplatając smakami, bądź to komplementarnymi bądź kompletnie kontrastującymi, co w efekcie daje iście niebiańską ucztę. Coraz częściej zauważam, że to, czego w fantastycznych obiadach w takie jak ten weekendy brakowało, to właśnie butelka wina.

Samo Chablis natomiast nieco mnie zdziwiło – być może była to kwestia tego, o czym mówiła większość znalezionych w sieci notek. O tym, że nie jest to wzorcowy przykład Chablis wierny terroir jako, że wino to prezentuje w stylu lekki „skok w bok”. Po już dość silnie mineralnym Mâconie spodziewałem się czegoś jeszcze bardziej mineralnego – tymczasem zaskoczył mnie bogaty, zieloniutki owoc i dużo kwasowości. Cytrusy, jabłka, melony – dam sobie głowę uciąć, że czułem odrobinę arbuza. W smaku wino zaprezentowało smaki będące fantastyczną kontynuacją nosa. Mineralność też była obecna, choć spodziewałem się jej sporo więcej. Nie da się jednak ukryć, że wino było bardzo rześkie, świeże i „analityczne” – nic nie było rozmyte, każda nuta atakowała kubki smakowe w sobie tylko znany sposób. Mimo tej analityczności, odczuwalna była równowaga. Może miałem po prostu kompletnie mylne wyobrażenie o Chablis? Wino bowiem, choć nieco inne niż sobie wyobrażałem, było fantastyczne – i co najważniejsze, wyjątkowo pasowało do dania.

Po obiedzie udaliśmy się na relaksujący długi spacer. Mimo opóźnionej wegetacji, drzewa puszczają już nowe pędy, przyroda zaczyna rozkwitać.

Kolory i powietrze stają się coraz bardziej wiosenne.

By dalej pozostać w tej sielankowej atmosferze, po powrocie ze spaceru zasiedliśmy na tarasie – dokończyć Chablis, wraz z pyszną herbatą. Przy pogaduchach spędziliśmy lekką ręką fantastyczną godzinę.

Przy Chablis spędziliśmy bardzo miły dzień. Nie jest to oczywiście zasługa samego wina – ale wino zbliża ludzi. Znaleźliśmy czas, żeby wspólnie zwolnić tempa, usiąść wspólnie przy stole, porozmawiać, popatrzeć w dal, przed siebie. Obecność wina prowokuje do tego, żeby nie przegryźć czegoś w pośpiechu, ale nakryć do stołu. Ten weekend wyjątkowo skojarzył mi się z dzieciństwem, spokojem i beztroską. No i z wiosną. Mamy wiosnę! Pełną gębą! Oby więcej takich dni – czego również i Wam wszystkim życzę!