III Zlot Blogosfery Winiarskiej, czyli do trzech razy sztuka

Wróciliśmy właśnie z III Zlotu Blogosfery Winiarskiej i pisząc ten wpis kujemy żelazo póki gorące. Nie tak szybko, jak blogerzy z Warszawy i nie tak szybko jak Irek Wis, który pisał jeszcze w pociągu, ale i bez zbędnej zwłoki.

Dla nas najlepszym określeniem dla tegorocznego zlotu jest do trzech razy sztuka. Gdy trzy lata temu Wojtek Bońkowski  wraz ekipą Winicjatywy wpadli na pozornie zwariowany pomysł, żeby blogerów winiarskich z całej Polski zebrać w kupie i integrować, nie dotarliśmy. Rok temu los znów wyciągnął do nas rękę, bo warunki uczestnictwa nie wymagały dużej aktywności, a akurat wtedy prawie wcale nie pisaliśmy — też jednak nie wyszło. Nawet nie wiedzieliśmy jeszcze ile tracimy, ale w tym roku zawzięliśmy się, powiedzieliśmy: basta! i choćby się miało walić i palić postanowiliśmy dotrzeć, na szczęście nie tylko z sukcesem, ale w komplecie.

Nie mamy jak odnieść się do poprzednich zlotów, ale ten był bez wątpienia bardzo udany. Rekordowa frekwencja (wraz z wieloma zdeterminowanymi blogerami, dla których odległość nie była przeszkodą), profesjonalna organizacja, ciekawy program, zwalające z nóg degustacje komentowane, ale przede wszystkim ludzie, bo o to przecież w zlocie chodzi najbardziej. Nareszcie mogliśmy poznać się z naszymi koleżankami i kolegami po piórze na żywo, porozmawiać, zedrzeć maskę czytanych codziennie stron internetowych i poznać prawdziwe twarze. Rozmowy i dyskusje zarówno w trakcie części oficjalnej, jak i później, na afterparty, były niezwykle inspirujące! Choć blogując z Łodzi jesteśmy niemal jak na bezludnej wyspie i nie mamy możliwości widywać się na imprezach winiarskich tak często, jak byśmy chcieli, te raptem kilkanaście godzin wspólnego śmiania się, żartowania, gadania o winie i (może nawet przede wszystkim) nie o winie, było super energetyzujące. Bardzo fajne było poczucie, że nie jesteśmy wcale każdy sobie, ale dobrze czujemy się w swoim towarzystwie i, choć każdy na swój sposób, to jedziemy na jednym wózku, który z roku na rok jest coraz lepszym wózkiem!

Wszyscy w kupie! fot. Olaf Kuziemka, PoWINOwaci
Wszyscy w kupie! fot. Olaf Kuziemka, PoWINOwaci

W pierwszej, dyskusyjno-panelowej części i po szybkim zapoznaniu się ze zgromadzonymi, Wojtek zrobił power ranking blogów, czyli mówiąc krótko, przywalił w nas cyferkami, co dobitnie pokazało w jak wielkiej niszy się obracamy. Porównywanie liczb szybko przerodziło się w ciekawą dyskusję o obecności w różnych kanałach komunikowania treści, z której sporo wynieśliśmy. Magdalena Tomaszewska-Bolałek z kulinarnego bloga Kuchniokracja prezentację o tym, czego my blogerzy winiarscy możemy się od kulinarnych nauczyć, przekuła w fajną dyskusję o budowaniu marki i strategii — choć mnie i tak najbardziej ślinka ciekła na widok pokazywanych ciast i ciastek.

fot. Robert Szulc, Winiacz
fot. Robert Szulc, Winiacz

Najciekawszym punktem dyskusyjnej części zlotu wydał nam się panel z importerami, którego motywem przewodnim miała być dyskusja, do czego my, blogerzy, jesteśmy importerom potrzebni. Niestety, przez ramy czasowe dyskusja pozostawiła ogromny niedosyt. Chyba wyczuliśmy pismo nosem, bo chwilę przed zlotem stworzyliśmy wreszcie stronę O autorach, a od kwestii tego, kto za blogiem stoi i by śmiało i z podniesioną głową wyrażać subiektywne opinie, zaczął Łukasz Bogumił z Wineonline, prowadząc dalej fajną i konstruktywną krytykę, choć stonowaną i nieco powierzchowną. Ważne, co padło, to by otwarcie się komunikować, o czym regularnie zapominamy i zamiast dyskutować ze sobą, dyskutujemy o sobie we własnych grupach. Sławomir Chrzczonowicz z Winkolekcji wbił kij w mrowisko i prosto z mostu rzekł, że blogerzy nie są mu potrzebni do niczego — co nie było żadnym zaskoczeniem, jego stanowisko w tej sprawie jest niezmienne (errata: na dole tekstu). Nie do końca zgadzam się tutaj z Michałem Misiorem, że ten głos nic nie wniósł do dyskusji: wydaje mi się, że wręcz przeciwnie, musimy być świadomi, że ten pogląd nie jest odosobniony, a pół godziny przerzucania się argumentami i pisanina w internecie to zdecydowanie za mało, żeby to zmienić. Podgrzaną atmosferę ostudził poetycki wręcz ton Michała Jancika reprezentującego Lidla, a dla którego relacje z blogerami są ważne, przy którym nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że po uszach za pastwienie się nad winami słabymi dostało się nie tylko nam, ale i Naczelnemu siedzącemu po jego prawicy.  Wojtek Bońkowski moderował dyskusję po obu stronach barykady, ale zakopanie topora wojennego, o którym mówił, chyba jednak nie wyszło do końca zgodnie z planem. Naprawdę ciekawe tematy i głosy w dyskusji zaczęły pojawiać się, gdy czasu na jej kontynuowanie już nie było i para poszła w gwizdek. Dalsza dyskusja przeniosła się do kuluarów, ale tym samym wytraciła jakikolwiek impet.

Niewątpliwie radosnym elementem panelu była próba zdzwonienia się wideokonferencją ze Sławkiem Hapakiem z Interwinu, którego głos w dyskusji całkowicie zginął w problemach z transmisją. Poleganie na technologii w 2016 roku? Niedorzeczność, któż to słyszał!

Wniosek, który czasem wprost, a czasem tylnymi drzwiami wdzierał się do każdej z panelowych dyskusji, jest jeden: piszemy dla Was, naszych Czytelników, i to Wy jesteście najważniejsi. Jeśli o tym choć na moment zapomnimy, blog stanie się jedynie zakurzonym pamiętnikiem.

Po lunchu, który poza aspektem kulinarnym był przede wszystkim świetną okazją do bliższego poznania się i pogadania na luzie, przyszła pora na jeden z najfajniejszych punktów całego programu: degustację w ciemno i zderzenie swoich umiejętności z rzeczywistością. W naszym przypadku wyszło raczej jak zderzenie pędzącego Pendolino z betonowym murem! 9 win, 5 minut na każde i sala pełna blogerów: nutka rywalizacji, ale przede wszystkim świetna wspólna zabawa i bardzo ciekawe doświadczenie, które udowadnia, jak wiele jeszcze przed nami na drodze szlifowania swoich umiejętności.

Haczyk i owszem, był. Wszystkie wina były z Francji. I wszystkie były z Lidla.

Mnie to bardzo zmotywowało, na pewno widzimy się za rok! Wielkie gratulacje dla zwycięskiej czwórki: Maćka Gontarza, Pawła Grotowskiego i Wojtka Galińskiego z Robertem Dąbrowskim ex-aequo. Czapki z głów, Panowie!

Prezentację prasową nowej oferty win w Lidlu, który był głównym sponsorem zlotu, opiszemy niebawem w oddzielnym wpisie: ale jest Francja i jest całkiem fajnie! Samo wplecenie degustacji w zlot bardzo nam się podobało, to wszak kolejne dwie godziny na swobodne rozmowy.

Ostatnim oficjalnym elementem zlotu były degustacje komentowane. Maciek Nowicki mówił o tokajach, Ewa Rybak z Krzysztofem Dobryłko o wielkich winach Hiszpanii, my całą trójką natomiast zatopiliśmy się w historii o Barolo w wirtuozerskim wykonaniu Wojtka Bońkowskiego. Wina były fenomenalne, nie codziennie można spróbować 13 win od czołowych piemonckich producentów w jednym miejscu, tym bardziej nie codziennie można doświadczyć w kieliszku 52 letniego Giacomo Borgogno Barolo Riserva 1964 — ale rdzeniem tej degustacji był komentarz Wojtka. Wnikliwy, precyzyjny, bardzo edukacyjny, a zarazem potoczysty, pełen ciekawych anegdot i barwnych opowieści z wizyt u winiarzy. Przebiliśmy limit czasu na degustację o prawie godzinę, a jakbyśmy mogli, słuchali byśmy dłużej i więcej. Oddzielnego wpisu o Barolo na razie nie obiecuję, choć degustacja zasługuje na poświęcenie jej dużo więcej tekstu: mam poczucie, że nieważne co napiszę, w kontekście tych win i swojej wiedzy będzie to jedynie koncertowym popisem winiarskiej grafomanii.

Giacomo Borgogno Barolo Riserva 1964
Giacomo Borgogno Barolo Riserva 1964

afterparty powiedzieć, że było świetne i skończyło się późno w nocy to tyle, co nic nie powiedzieć. Fantastycznych butelek nie zliczę, ale zdecydowanie  ważniejsze niż to, co się pije jest to z kim się pije, a wieczór w takim towarzystwie niezbicie udowodnił, że wino łączy, a nie dzieli. To była wielka przyjemność być tam z Wami wszystkimi!

Krzysiek: Do tak rozbudowanego opisu Matiego trudno dużo dodać, tak więc skupię się po prostu na moich odczuciach. Przede wszystkim, wielka szkoda, że z tak dużą liczbą osób można było spędzić jedynie dzień — mam wrażenie, że i tydzień, aby się dobrze ze wszystkimi poznać, to byłoby mało! Prelekcje na początku zlotu dały nam niewątpliwie wiele do myślenia, a ożywiona dyskusja zasiała ziarno, które owoce — mam nadzieję — będziemy mogli zebrać już niebawem na łamach naszego bloga. Degustacja w ciemno była niewątpliwie momentem otrzeźwiającym — choć każde z degustowanych win przynosiło mi na myśl minimum kilka butelek, które zdarzyło mi się już próbować, to dokładne scharakteryzowanie wina, tak po prostu, w ciemno, sprawiło nie lada problem. Wiem, że nic nie wiem! To już coś.

Wina z Lidla wypadły bardzo przyjemnie, zwłaszcza w odniesieniu do ceny, zwłaszcza białe wytrawne, ale więcej zdradzać nie będę, bo jak wspominał Mateusz, będzie na ten temat osobna notka.

Jeśli degustacja w ciemno pokazała mi miejsce w szeregu, to degustacja Barolo pokazała miejsce w całej armii. Cóż to były za wina! Gdy czasem, niektórym może zdawać się, że wydawanie dwustu, trzystu złotych na wino to kompletna strata pieniędzy, że przecież „do trzech dych” też da się kupić wino, wtedy wystarczy znaleźć się na takiej właśnie degustacji, gdy obok siebie stają tak zacne, a jednocześnie jakże różne butelki! Cena, owszem, zatrważa, ale smak i głębia zniewalają. Do wspomnianego Borgogno podchodzę, nomen omen, z rezerwą, ale tylko dlatego, że obiektywnie w swojej winiarskiej „karierze” piłem mało starych win, a do nich potrzebne jest jeszcze większe doświadczenie i staranne podejście. Jednocześnie wiedza Wojtka i zarazem poziom dyskusji z uczestnikami, znacznie przewyższający typowe degustacje, czy nawet ostatnie master class, pokazał jak bogaty i szeroki jest świat wina.

Wielkie wyrazy uznania dla Wojtka Bońkowskiego i całej ekipy Winicjatywy za zorganizowanie tak udanej imprezy! Podziękowania należą się również Lidlowi, którego wsparcie już trzeci rok z rzędu czyni zlot możliwym.

Do zobaczenia za rok, ale — mamy nadzieję — również wcześniej!

Udział w zlocie był bezpłatny dla aktywnych blogerów piszących o winie.

Errata

Sławek Chrzczonowicz zwrócił uwagę w swoim artykule na Winicjatywie, że swojego stanowiska w temacie tego, czy blogerzy są potrzebni, czy nie, nigdzie wcześniej jawnie nie deklarował. Moja pamięć spłatała mi figle — szukając źródeł na poparcie swojej tezy znalazłem jedynie wpisy Sławka, z których rzeczona wcale nie wynika. Mówiąc prosto z mostu: najwyraźniej ubzdurałem sobie, że to stanowisko jest znane i niezmienne, za co przepraszam. 🙂

O zlocie napisali również