Winne Wtorki #11 — Pfalz, czyli Palatynat
Jak zapewne zauważyliście, znowu mieliśmy mały przestój z pisaniem. Kilka Winnych Wtorków nam całkowicie uciekło. Zamiotły nas pod dywan sezony urlopowe i praca, a także moja przeprowadzka (w związku z którą Krzysiek przejął większość zadań w firmie) — tym samym obaj nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Po prawdzie, niestety nadal nie mamy go wiele. Ale są granice, kolejnych Winnych Wtorków opuścić już nie mogliśmy, bo to by zakrawało już na parodię rzeczywistości ze strony autorów bloga, który próbuje być blogiem o winie, a nie blogiem o braku bloga.
Za sprawą Winniczek.eu temat dzisiejszego winnego wtorku jest — dla mnie przynajmniej — wybitnie ciekawy. Uwielbiam Rieslingi w każdej postaci, a naszym zadaniem było zdobycie Rieslinga z Palatynatu (czyli Pfalz). Okazało się to zadaniem niezbyt łatwym, wbrew pozorom. O ile wina z regionów Mosel, czy Rheingau są dostępne niemal wszędzie, o tyle utrafienie butelki z Pfalz nie jest już takie trywialne.
Ponieważ czas niestety i tym razem nie pozwolił naprawdę porządnie poszukać po sklepach specjalistycznych, to gdy na regałach w drugim sklepie z rzędu nie znalazłem nic, co przykuło by moją uwagę, zdecydowałem się kupić wino producenta, którego kojarzyłem. Wcześniej miałem do czynienia z ichniejszym Late Harvest (blend Huxelrebe, Rieslinga, Gewurtzraminera i pewnie czegoś jeszcze), które bardzo mi podeszło. Mowa o Kendermanns Riesling 2009 z Pfalz.
Z tą butelką jednak nie było już tak różowo jak z ichniejszym Late Harvestem. Szczególnie, że wybór ciekawych Rieslingów w cenie do 40zł jest ogromny, więc i poprzeczka nieco wyższa. Wino w nosie ciasne i niechętne do otworzenia się. Aromaty owocowe niby były — agrest, brzoskwinia — ale mało intensywne. Zdziwiło mnie to tym bardziej, że wbrew zaleceniom producentów wina białe degustuję z reguły w temperaturze pokojowej, więc zbyt niska temperatura podawania na pewno nie była przyczyną. Obok mało wyczuwalnych owoców nuty mineralno-stalowe i lekko wyczuwalna kwasowość. Co najwyżej poprawnie, ale bez rewelacji — zwłaszcza po ostatnim wybornym mozelskim Rieslingu, którego piłem u znajomych. W smaku podobnie. Typowe Rieslingowe nuty, ale jakieś takie… bez wyrazu. Ileż można pisać o wyczuwalnych nutach jabłka? Na plus mogę wspomnieć o kwasowości, która dla mojego podniebienia była w sam raz.
Prawdę mówiąc, zawiodłem się. Jest to kolejny przykład tego, że na dużych i znanych producentach łatwiej się przejechać niż zachwycić (chyba, że są to naprawde cenione marki w winnym świecie — no ale to nie jest akurat ten przypadek). Jest to również kolejny przykład tego, że jakby poświęcić odrobinę więcej czasu, to za te same pieniądze na pewno da się zdobyć dużo smaczniejsze i bardziej zapadające w pamięć butelki.
Ostatecznie: 81/100. Kupione w Almie.