Indyjscy giganci
Produkcja wina w krajach, gdzie więcej jest kłód padających pod nogi niż przychylności natury i gospodarki, przestała już chyba kogokolwiek dziwić. Anglicy mają swojej światowej klasy bąbelki, choć kiedyś nikt im nie wróżył produkcji wina. Polakom też nikt nie wróżył, a tymczasem świętujemy premiery świetnych rieslingów i pinotów, eksperymentujemy z kvevri, czy wreszcie — z winem lodowym. W żadnym z tych przypadków trudno jednak mówić o trudnościach ekstremalnych. Ale czy zamawiając do gruntu zeuropeizowane chicken tikka masala pomyśleliście, by popić je indyjskim winem?
W Indiach wszystko, co może pójść nie tak, żeby z sukcesem zajmować się winem, tak właśnie idzie. Tropikalny klimat i diabelnie wysokie temperatury są w stanie winogrona usmażyć na dżem. Monsunowe deszcze przyczyniają się do rocznych opadów trzykrotnie większych niż nad Mozelą, ale… niemal wszystkie koncentrują się poza okresami kluczowymi dla win, więc winnice muszą być regularnie nawadniane. Hindusi znaleźli się na sposób i uprawiają winorośl tak, by zmusić ją do pracy w cyklu znanym z południowej pólkuli, choć wszystkie winnice znajdują się po naszej stronie świata. Winogrona na wina musujące zbiera się już w grudniu, ostatnie czerwone jagody — najpóźniej w kwietniu, zanim lejący się z nieba żar zniweczy szanse na zrobienie z nich wina.
To, w czym nie przeszkodzi natura, natychmiast wpada w sidła tamtejszego prawa. Indian Grape Processing Board (w wolnym tłumaczeniu: Indyjska Rada Przetwarzania Winogron), narodowy twór odpowiedzialny za regulację rynku przetwórstwa winogron — nie bez powodu tak właśnie, bo słowo wino godzi w narodową prohibicję — jest w stanie zawstydzić nasz IJHARS i ARR jednym kiwnięciem palcem. Jakby tego było mało, każdy stan nakłada zupełnie własne przepisy podatkowe dotyczące wytwórstwa, importu i eksportu. Wyobraźcie sobie, że aby przewieźć wino z Krakowa do Gdańska toniecie w papierach i rachunkach… brzmi surrealnie? W Indiach to codzienny zgryz.
Przy takim krajobrazie winiarskiej rzeczywistości na szeroką i różnorodną dostępność tamtejszych win w Europie raczej nie ma co w najbliższym czasie liczyć. Ciekawość wzięła jednak górę i udało nam się zdobyć i wziąć pod lupę cztery butelki spośród tych win, które na nasz kontynent trafiają.
Sula to dla wielu synonim indyjskiego winiarstwa. Winnicę, pierwszą w Nashik, najważniejszego winiarskiego regionu w Indiach, w 1998 założył hinduski biznesmen, Rajeev Samant. Nim zajął się winem pracował przez wiele lat jako inżynier w Dolinie Krzemowej. Po powrocie do Indii eksperymentował z uprawą mango, róż i drzewa teczyny, by w końcu postawić na uprawę vitis vinifery korzystając z rad kalifornijskiego winiarza Kerry’ego Damskeya. Dziś Sula to niekwestionowany lider zarówno pod kątem wielkości produkcji, eksportu jak i marketingu, ale też niemały ośrodek turystyczny — hotel, dwie restauracje, amfiteatr i centrum degustacyjne.
Sula, podobnie jak wielu innych producentów, w znacznej większości pracuje na gronach skupowanych od lokalnych winogrodników. Rajeev otwarcie mówi, że to w tej chwili dla niego najlepsza droga. Interesuje go przede wszystkim wino komercyjne, wręcz masowe, do szybkiego wypicia i uciechy przy jedzeniu. Jak twierdzi, w większości domów nikt w Indiach nie ma korkociągu, a produkcja win z potencjałem dojrzewania nie ma na tę chwilę ekonomicznego sensu.
Wina w Sula produkuje się przede wszystkim z najpopularniejszych w Indiach międzynarodowych odmian. Te rdzennie lokalne to w większości hybrydy, z których nikt nie decyduje się produkować wina. Króluje chenin blanc, sauvignon blanc, cabernet sauvignon i shiraz, ale w ostatnich latach do oferty dołączył też riesling, malbec, zinfandel i viognier. Koniem pociągowym winnicy są spokojne wina wytrawne i podstawowe wytrawne wino musujące w wariancie białym i różowym, ale w różnych rocznikach eksperymentowano z winami słodkimi z późnego zbioru, czy lekkimi półsłodkimi frizzante.
Nam w ręce trafił sauvignon blanc z 2015 roku i rok młodszy shiraz, który tak naprawdę jest kupażem z aż 30% udziałem caberneta. O sauvignon trudno powiedzieć dobre słowo, a wiek na pewno mu w tym nie pomógł. Nos niezbyt aromatyczny, bardzo zielony, pachnący nieco niedojrzałym agrestem i szparagami, ale niestety też nieprzyjemną, gotowaną włoszczyzną. W ustach zielone, z wysoką, cytrusową kwasowością, zdecydowanie wytrawne (co w Indiach nie jest oczywistością), ale o niewielkiej koncentracji, wręcz wodniste, z gorzkim finiszem. Nie mieliśmy ochoty skończyć butelki, więc doczekało drugiego dnia — redukcyjne aromaty trochę złagodniały, ale pustka i nieprzyjemna gorycz nie ustąpiła. Słabe (76/100).
Z lepszej strony pokazał się młodziutki kupaż shiraza z cabernetem z 2016 roku. Aromatyczny, owocowy nos świezych jeżyn, kwaśnej wiśniowej konfitury i liści czarnej porzeczki jest wyraźnie zdominowany przez bukiet caberneta. Shiraz wnosi trochę nut śliwkowych, ale nie odciska się swoim przyprawowym charakterem. Usta świeże, owocowe, mocno kwasowe — dominuje jeżyna i czarna porzeczka. Lekkie, z alkoholem utrzymanym w ryzach (raptem 13%) i delikatną, wyraźnie zaznaczoną, ale nienachalną beczką. Stylistycznie mocno komercyjne, ale w udany sposób. Efekt nieco psują niedojrzałe i suche taniny. Przyzwoite (82/100).
Pozostałe dwie butelki, które kupiliśmy, są również owocem przedsięwzięcia mającego swoje początki w biznesie, a nie w winie. Soul Tree Vineyards to młoda, założona w 2011 roku przez Aloka Mathura i Melvina D’Souzę, firma z bardzo klarownym biznesowym przesłaniem: sprawić, by na świecie do indyjskiego jedzenia w restauracjach ludzie zamawiali indyjskie wino zamiast jasnego lagera. Od samego początku postawiono na eksport, w szczególności do Wielkiej Brytanii, gdzie wina Soul Tree można kupić w kilkuset indyjskich restauracjach. Podobnie jak w Suli, również tutaj królują międzynarodowe odmiany i codzienne wina o komercyjnym charakterze. Również podobnie jak w Suli, wina powstają niemal wyłącznie ze skupowanych gron. My postawiliśmy na dwie etykiety będące uzupełnieniem win, których próbowaliśmy wcześniej — zdecydowaliśmy się na chenin blanc i czystego, odmianowego caberneta, w obu przypadkach z 2015 roku.
Ogólne wrażenia Soul Tree zostawiło po sobie nieco lepsze, niż Sula, ale i tu obyło się bez zachwytów. Chenin atakuje intensywnym zapachem gruszek, ananasa z puszki, melisy i odrobiną kwiatów, ale wtóruje im lekka nuta gumowego węża (jak pisze Jancis Robinson, to częsta cecha w indyjskich winach). W ustach na pierwszym planie są słodkie owoce, ale przez niską kwasowość w połączeniu z wyraźnym cukrem resztkowym całość jest nieco mdła. Wyraźny cukier to częsty element stylistyczny, który w założeniu ma pasować do indyjskiej, wyrazistej kuchni, ale w tym konkretnym przypadku świeżości nie przydaje też wyczuwalny alkohol i wino jest nieco męczące. Przyzwoite (82/100). Z kolei cabernet sauvignon 2015 to wprost modelowy cabernet. Aronia, owoce i liście czarnej porzeczki, nuta skóry i wanilii. Usta krągłe, z dojrzałym, szczodrym owocem, umiarkowaną kwasowością i mocnymi, ale przyjemnymi taninami. Alkohol nie wystaje, beczka nie dominuje, wszystko jest na swoim miejscu i naprawdę przyjemnie się pije. Proste, ale w swej prostoczie uczciwe i zwyczajnie smaczne. Niezłe (84/100).
Te cztery wina były ciekawą podróżą na odległą planetę, która okazała się bliźniaczo podobna do Ziemi. Stylistycznie patrząc, w ciemno typowałbym raczej, że to niedrogie, komercyjne i średnio udane wina z RPA, niż niespodzianki zza Himalajów. Nie łudźmy się, że Indie szybko wyskoczą z kategorii winiarskich ciekawostek. Większość indyjskich winiarzy prognozuje jednak nadchodzące wzrosty, również lokalnego rynku wina. Krajem coraz mocniej interesują się duże marki (Moët zdecydował się na produkcję win musujących pod szyldem Chandon India), winami zajmują znane z innych regionów twarze (choćby Piero Masi pracujący dla Fratelli, a dobrze znany z toskańskiej winnicy Isole e Olena). Mimo biurokratycznego piekła wnioski o rejestracje nowych winnic złożyło w ostatnich latach kilkuset nowych śmiałków. Czyżby cisza przed burzą?
Pochodzenie win: zakup własny autora. Wszystkie butelki zakupiliśmy przy okazji zagranicznego wyjazdu. Wszystkie kosztowały w okolicach 8 EUR, czyli 35zł.