Czerwone trio z Chile
Z winami z winnicy J. Bouchon z chilijskiego Maule Valley spotkałem się już wcześniej przy okazji degustacji Merlota z rocznika 2008 zakupionego w Niemczech. Wtedy, zdaje się, wina te nie były dostępne w dystrybucji w Polsce. Wspomnienia mam nieco zatarte, ale pamiętałem tego Merlota jako dobrze zbudowane, wyraziste wino, które świetnie pasowało do jedzenia, a jednocześnie przeczyło mojemu pewnemu uprzedzeniu do win pochodzących z tamtych rejonów.
W winach z Nowego Świata, a na podstawie własnych doświadczeń z Chile w szczególności, zwłaszcza jeszcze wtedy, bardzo przeszkadzało mi dążenie do dżemowatych, gęstych bomb owocowych bogatych w alkohol i trudnych w piciu już przy drugim kieliszku.
Chilijskie wina, jak i cały Nowy Świat, zmieniają się cały czas. Moje podniebienie i doświadczenia z winem również. Opisywana wcześniej na blogu degustacja Chilean Wine Tour otworzyła mi oczy na różorodność win z Chile, a także na coraz częściej zauważalną elegancję w butelkach, o czym pisało wiele koleżanek i kolegów.
Tak właśnie wspominałem tamtego Merlota, mimo przykurzonych wspomnień – jako wino eleganckie, które na pierwsze wrażenie nie krzyczy i nie jęczy, że jest z Chile. Winnicę mieszczącą się w Maule Valley na południe od Santiago założyła Emily Bouchon, urodzona w Bordeaux. Posiadłość do dziś pozostaje w rodzinnych rękach, a ja po mało entuzjastycznych recenzjach nowych roczników autorstwa Wojtka Bońkowskiego podchodziłem nieco jak do jeża i nie pchałem się po te butelki do sklepu.
Trzy czerwone wina J. Bouchon Reserva, a mianowicie Merlot, Carmenere/Syrah i Cabernet Sauvignon trafiły na moje biurko za uprzejmością Maćka Korzeniowskiego z The Fine Food Group, polskiego importera tych win. Skusiłem się na promocję 2+1 po zauważeniu jej na Facebooku, dzięki czemu koszt jednej butelki wyniósl mniej niż 30zł, a paczka z winami doleciała do mnie do biura kurierem.
Ze wszystkich trzech win zdecydowanie najbardziej podpasował mi Merlot, który i tym razem nieco mnie zaskoczył. Wino bardzo aromatyczne, z wyraźnym owocem i papryką w nosie, ale bez uderzającej w nos słodyczy. W ustach gładkie i nienadmiernie skoncentrowane, z wyraźnymi garbnikami i ładnie zintegrowanym alkoholem. Beczna wyraźnie wyczuwalna, ale nie wydała mi się przesadzona. Moje podstawowe skojarzenie, które mi się nasunęło, to, że Merlot był mocno uniwersalny. Spodziewam się, że pasowałby dobrze do jedzenia, a jednocześnie bardzo dobrze piło mi się go solo — co w przypadku tego szczepu niezawsze mi się trafia i nowoświatowe merloty mnie często szybko nudzą.
Wobec Cabernet Sauvignon byłem nieco mniej entuzjastyczny. Dość modelowy przykład szczepu, ale zarazem łatwy w piciu i nie odsłaniający wiele z każdym kolejnym łykiem. W nosie dobrze zarysowana czarna porzeczka, z dużo wyraźniejszą słodyczą. Z przyjemnością podałbym do mięsiwa, natomiast do samodzielnej degustacji podryfuję w stronę innych Cabernetów.
Carmenere/Syrah natomiast mnie mocno nie przekonało. Odebrałem je jako mocno jednowymiarowe, z ciasnym nosem, który nie otworzył się zbytnio mimo porządnego przewietrzenia. Brakowało mi czarnego bzu i wyraźnej goryczki, którą lubię i zawsze szukam w interpretacajch tego szczepu. Całość ugładzona, a przez to dosyć nudna. Raczej do niego nie wrócę.
Wszystkie trzy czerwone wina od Bouchon łączy w moim odczuciu jedna cecha — są zrównoważone i kojarzą się z chłodniejszymi miejscami niż Chile. Ich nienadmierna koncentracja bardzo mi pasowała we wszystkich trzech butelkach, choć tylko Merlot zauroczył mnie na tyle, żebym wrócił do niego jeszcze nie raz i to nie tylko jako wina do jedzenia.
Na pewno bardzo solidna propozycja w cenie promocyjnej, a Merlota i w cenie nominalnej z dużą przyjemnością kupię pewnie jeszcze nie raz. Przy okazji kolejny moment, który udowadnia mi (choć to może złe określenie, wszak wiem to od bardzo dawna), że dużo częściej dla ogólnych wrażeń istotne jest to z kim się pije wino, niż jedynie to, jakie to wino.