Powrót do korzeni
Wśród naszych licznych winnych przygód, które od ponad 6 lat kształtują nasze winne horyzonty, można znaleźć kilka istotnych momentów, które w pewien sposób zdefiniowały nasze gusta, otworzyły nas na nowe doznania i pokazały, że wbrew obiegowym opiniom (a pozwolę sobie stwierdzić, że w 2009 roku wino uchodziło za znacznie bardziej snobistyczny trunek, niż dziś), wino to nie tylko specjalistyczne degustacje i dyskusje o wyższości jednego bordoskiego Rothschilda nad drugim, lecz także – a może przede wszystkim – radość; środek, który wydatnie pomaga w uchwyceniu codziennych chwil i docenianiu (nie)zwykłych momentów każdego dnia.
Dla mnie, jednym z takich momentów była degustacja nie pierwszego, a drugiego wina, które – z mniejszą lub większą świadomością – zakupiłem sam, a wino to trafiło do jednej z pierwszych notek na naszym blogu. Choć z perspektywy czasu na pewno oceniłbym to wino inaczej, doświadczenie białego, słodkiego wina z Bordeaux, po latach obcowania jedynie z rozmaitymi niepijalnymi winami z Grecji, Cypru, Bułgarii czy Mołdawii, uświadomiło mi jak szerokie są perspektywy winnego świata i jak wiele mnie do tej pory omijało. Choć podejście do rozmaitych szczepów i regionów winiarskich przez lata we mnie ewoluowało (i cały czas ewoluuje!), to miłość, którą darzę wina botryfikowane (których ów Loupiac był przykładem), jest niezmienna.
Z tą właśnie myślą wybrałem w sobotę butelkę Chateau de Myrat 2007 (Deuxième Cru z apelacji Barsac) na nasze spotkanie z Justyną i Matim. Do ich propozycji na ów wieczór (o których więcej już niebawem!) postanowiłem dodać ukochane przez Kaję i mnie Sauternes. Nie zawiedliśmy się – cudowne połączenie aromatów owoców tropikalnych, moreli i brzoskwini, opakowane w słodycz cudownie zrównoważoną kwasowością. Wino to stanowiło świetne zwieńczenie winnej części wieczoru, wyłączając lokalny produkt o nazwie Mon Kiciorre, ale o tym może już przy innej okazji…;-).