Alfredo Roca — powrót do korzeni

Jedną z pierwszych notek na Winnych Przygodach był ślepy test, który przeprowadziliśmy z udziałem trzech różnych Cabernet Sauvignon. Od tamtego czasu, pomijając chyba tylko wina z Lidla, czysty Cabernet nie zagościł na moim stole. Kupażowany z Shirazem, Merlotem, Malbeciem, z klasycznymi bordoskimi szczepami — tak, ale sam jeden jak palec — nie.

Opisywana butelka miała być pierwszym wspólnym eksperymentem w ramach Winnych Wtorków, a jednocześnie powrotem do korzeni. Nie wyszło. Dostępność wina okazała się zbyt niska, więc tylko ja go sobie podegustowałem.

Pacjentem był Cabernet Sauvignon z Mendozy (Argentyna) w wydaniu Alfredo Roca. Producenta, którego niejednokrotnie widziałem na półkach sklepowych.

Notka ma bardziej charakter reminiscencji, niż prawdziwej degustacji — od czasu, gdy piłem tą butelkę, minęło już trochę czasu i wspomnienia się pozacierały. Zostały jedynie luźne notatki ołówkiem na serwetce, bo nie chciało mi się iść po laptopa. Ale czemu nie? Powrót do korzeni, wspomnienia zamglone i niepełne, uzupełnione ułańską fantazją i oczyszczone z brudów i zastrzeżeń do Caberneta z San Rafael… nic, tylko zostać winnym bardem!

Nos… o tak, nos pamiętam najlepiej. Znad ciemnego kieliszka, z nutami purpury, których po tym szczepie bym się raczej nie spodziewał, pachniało wszystkim. Każdy niuch i nieco inne wrażenia. Śliwka, suszona, lekkie dymne aromaty, trochę wiśni, miód gryczany, jeszcze raz dymne aromaty. Kieliszek opustoszał… chleb razowy, domowe ciasto. Kieliszek znów się napełnił i znów owoce, ale może jednak nie wiśnia, a przynajmniej nie tylko. Dużo, intensywnie, słodko i dość ciężko. Może nawet za ciężko.

Podniebienie… podobnie. Lecz tutaj ta feeria barw, smaków i niuansów okazała się przekombinowana. Ciężkawo słodkie, nie do końca zrównoważone taninami. Dominująca bardzo dojrzała wiśnia i miód. Nieco przykrótkie, ale dość ciekawe. Uparcie wracając do tego wina pamiętam głównie nos, smak gdzieś mi umyka.

Czy mi smakowało? Tak. Czy bardzo? Nie. Po drugim kieliszku było, jak w starym dowcipie, ogólnie męczące. Zupełnie inne od Kaikena, choć to i to Argentyna. Nie mogę odradzić, ale wyjątkowo polecać też nie będę.

Ulżyło mi. Zbierałem się do tej notki i zbierałem… i z każdym dniem zapominałem coraz więcej. Wyszło trywialnie, nieskładnie, może nawet nudno? Jedno jest pewne — Cabernet nie będzie na mnie spoglądał z góry i zarzucał mi, że o nim zapomniałem.