Szóstka muszkieterów w drodze po odznakę
Każdego roku prawie dwustu sommelierów próbuje swoich sił w starciu z egzaminem na Master Sommeliera, trzyczęściowym wyciskaczem ostatniego tchu z kandydatów. Aby uzyskać ten ceniony na świecie tytuł, którym pochwalić może się raptem 230 osób w 45-letniej historii tego odznaczenia, kandydaci muszą uzyskać pozytywny wynik w trzech częściach egzaminu. Muszą popisać się encyklopedyczną wręcz wiedzą teoretyczną, skraść serca Master Sommelierów wcielających się w role klientów restauracji podczas części praktycznej — serwisu wina i dyskusji przy stole, jak również w 25 minut szczegółowo opisać i zidentyfikować w ciemno trzy wina białe i trzy czerwone.
Zmagania młodych sommelierów na drodze do egzaminu były już przedmiotem filmu Somm, który bardzo nam się podobał. Miał bardzo wyraźną formułę dokumentu, w którym dużo uwagi poświęcono uczestnikom, choć wino wcale nie trafiło na boczny tor. Film był spokojny i trzymający w napięciu jednocześnie.
Jason Wise, reżyser Somm, w raz Geoffem Kruthem, jednym z Master Sommelierów, postanowili jednak koncept rozwinąć. Efektem ich działań jest sześcioodcinkowy amerykański serial Uncorked wyemitowany przez sieć Esquire. Tym razem postanowili jednak wprowadzić do swojego dzieła amerykańskiego kopa. Serial nakręcony został w formule reality show, z bardzo dynamicznym prowadzeniem kamery, częstymi zmianami wątków i tworzeniem napięcia tam, gdzie w rzeczywistości pewnie wcale go nie ma. Pod tym względem przypominał produkcje typu Top Chef, czy Masterchef.
Uncorked śledzi z kamerą zmagania szóstki sommelierów, w tym jednej sommelierki — to fajna zmiana względem Somm, który był zdominowany przez męską sommelierską brać, co wcale nie ma odzwierciedlenia w statystyce przyznawania odznaczenia Master Sommelier. Niektórzy przystępują do egzaminu po raz trzeci, inni po raz dziewiąty. Przekrój osobowości jest ogromny. Od niesamowicie poukładanej Jane Lopes, sommelierskiej Hermiony Granger z szafą pełną starannie opisanych segregatorów z materiałami, na Yannicku Benjaminie, 37-letnim facecie na wózku, który, mimo życiowych przeszkód, nie zamierza ustąpić w walce innym, kończąc. W środku spektrum spotkamy Morgana Harrisa, pasującego w zachowaniu na wskroś do współczesnej definicji hipstera, czy Danę Gaisera, który zawodowo nie pracuje jako sommelier, ale w degustacji w ciemno jest sprawny jak uczestnicy Jaka to melodia? w rozpoznawaniu utworów po jednym dźwięku,a któremu do kompletu wizerunku brakuje mu tylko hawajskiej koszulki.
Jeśli nie możesz popatrzeć w lustro i powiedzieć sobie: jestem master sommelierem, nie podchodź do egzaminu.
Serial prowadzi nas przez pełne 3 miesiące przed faktycznym egzaminem, w czasie których kandydaci spotykają się, uczą, ćwiczą, korzystają z pomocy zaprzyjaźnionych Master Sommelierów, jak również uczestniczą w konkursowych zmaganiach, m.in. Top Somm, które mają być możliwie podobne do egzaminu na Master Sommeliera. Podobnie jak w Somm, seria kończy się, gdy dowiadujemy się, jak każdemu z uczestników się poszczęściło i czy mogą wpiąć w butonierkę nowe odznaczenie, czy jednak czeka ich kolejny rok intensywnej pracy.
To moje mocno subiektywne zdanie, jako telewizyjnego widza, który nie ma z praktyką sommelierską nic wspólnego, a o zawodzie tym wie tyle, ile poznał obracając się w winiarskim towarzystwie i jadając w restauracjach – ale na tym, że temat fajny, w sumie plusy tego serialu się kończą. Pretensjonalny sposób prezentacji powoduje, że bohaterowie serii nie są wyjątkowo lubialni. Naturalne momenty zaangażowania i pasji prawdopodobnie zostały schowane w czeluściach dysku twardego, do montażu trafiły natomiast fragmenty najbardziej przerysowane, najbardziej eksponujące nerwy, pomyłki i to co lud chce zobaczyć.
Zgadujecie? Jak to zgadujecie? Wy nic nie zgadujecie, macie być Master Somellierami, do cholery!
Wspólne degustacje o bladym świcie narysowane w sposób do bólu nadęty, przykłady bufonady z krótkim dialogiem z baru na czele, w którym Morgan Harris na pytanie przypadkowej osoby, czemu zamówił rieslinga auslese do solidnej porcji mięsa (no właśnie, czemu?) odpowiada „Po co w ogóle pijemy cokolwiek? Czemu Bud Light to najpopularniejsze piwo w Ameryce?” ucinając jakąkolwiek dalszą rozmowę — to tylko wycinek.
Serial, zamiast opowiadać o winie i zawodzie sommeliera, który jest zawodem pełnym pasji, pełnym kontaktu z ludźmi, z klientami, którzy dzięki sommelierom mogą przeżyć przygodę z dobrym winem, opowiada o nerwach grupy osób, dla których zdanie egzaminu stało się sensem życia. Można wręcz odnieść wrażenie, że zamiast traktować egzamin na Master Sommeliera jako zwieńczenie już udanej praktyki sommelierskiej i wieloletniego doświadczenia, traktują go jako przepustkę do zawodu. Egzamin, na który można, a wręcz powinno się wykuć na blachę jak na uczelni, a praktykę zdobywać dopiero później.
Zarzuty mam również do samej warstwy winiarskiej opowieści. Super dynamiczne ujęcia degustacji w ciemno, gdzie bohaterowie w rekordowym czasie wymieniają stertę deskryptorów dochodząc do tego, że piją 2009 rocznik St. Joseph są jedynie efektowne. Nie dowiadujemy się, jakie faktycznie wina były w kieliszkach, kandydaci mogli więc mówić cokolwiek, co mądrze brzmiało i efekt byłby ten sam. Ćwiczenia „spośród trzech pokazanych win wybierz najdroższe” też tracą na emocjach, gdy kontrastem dla Krug Grande Cuvée jest prosta cava i „codzienne wino musujące z Ameryki” (czymkolwiek było). Nie sądzę, by rozpoznanie w tym towarzystwie Kruga było wielkim wyczynem.
Jeśli nie oglądać tego serialu dla ludzi, ani nie oglądać go dla wina, to po co go oglądać?
Najfajniejsze ujęcia w całej serii to ujęcia z udziałem faktycznych Master Sommelierów, którzy pełnią rolę mentorów na codzień, jak również gości w restauracji podczas ćwiczeń praktycznych z serwisu. Geoffa Krutha, Laury Maniec, czy Freda Dame po prostu niesamowicie dobrze się słucha. Nieważne, czy pomagają uczestnikom, sami mówią o winie, czy podkładają im nogi („Chcielibyśmy do całego 5-daniowe menu pić jedynie rosé”) — to przyjemność na nich patrzeć. Nawet, jeśli obok zestresowany egzaminacyjną atmosferą chłopak rozlewa po stoliku wino za 800$ podczas dekantacji. Pewnie wszyscy jeszcze pamiętamy własne nerwy w czasie trudnych egzaminów.
Nie wątpię, że cała grupa sommelierów przedstawionych w Uncorked to utalentowani ludzie pełni pasji, którzy również po prostu kochają wino, a do tego są świetnymi sommelierami. Zamiast tego, zostali niestety pokazani jako uczestnicy wyścigu szczurów i wielkiej presji „bez odznaczenia Maser Sommeliera nic nie ma sensu„, do kompletu nie wyglądający wcale jak gracze z pierwszej ligi, którym to odznaczenie się należy. To, co działało w Somm, moim zdaniem nie do końca zadziałało po rozciągnięciu tematu w czasie ponad trzykrotnie i ujęciu go w formacie reality show, który ma być nie tyle dokumentem, co rozrywką. Trochę mnie to dziwi, szczególnie w kontekście zaangażowania zarówno Jasona Wise, jak i Geoffa Krutha, który sam na przypinkę MS sobie zapracował. Z drugiej strony, programy Gordona Ramsaya z codzienną gastronomią też się rozmijają, a sukcesu rynkowego odmówić im nie można.
Wszystko wskazuje na to, że mimo moich refleksji, jak i wielu recenzji w podobnym tonie na zagranicznych winiarskich blogach — lud format kupił. Toczą się już dyskusje o drugim sezonie, a na portalach popularnofilmowych serial został bardzo wysoko oceniony.
Choć nie uważam obejrzenia Uncorked za czas stracony, a wręcz przeciwnie (angażujący w odbiorze format się kłania), nie mogę go też z czystym sumieniem polecić. Niecierpliwie czekam za to na kontynuację Somm, zatytułowaną Somm: Into the Bottle, która zadebiutuje jeszcze w tym roku.