Ocalić od zapomnienia
Jeśli Ziemię nawiedziłby kataklizm, a wy moglibyście uratować tylko jedną odmianę, co by to było? Czy wybralibyście egoistycznie – to, co najbardziej lubicie, ekonomicznie – to, co najlepiej się sprzedaje, altruistycznie – to, co daje najwięcej zatrudnienia, czy może odmianę, z której można wyczarować najwięcej stylów, a nawet kolorów. A może jeszcze inaczej?
Takimi słowami zwrócił się do nas Sławek Sochaj z Enoeno zapytany o propozycję tematu na dzisiejsze Winne Wtorki, pobudzając wyobraźnię nas wszystkich i wyprowadzając nasze myśli w zaklęte rewiry. Spojrzałem na Tysię, uśmiechnąłem się szelmowsko i rzekłem: dla mnie wybór jest oczywisty, król jest tylko jeden! Dla Tysi wybór też był oczywisty, ale – jak się szybko okazało – zgoła odmienny. Perfekcyjny plan snucia dysputy i fechtowania na argumenty między naszą dwójką niestety popsuła pełna komora rewolweru w rosyjskiej ruletce – z dwóch win, o których chcieliśmy dziś pisać niestety wino wybrane przez Tysię okazało się korkowe.
Nie chcąc zamykać przed Tysią furtki na poprowadzenie tego tematu ze swojego punktu widzenia, nie zdradzę się z jej intencjami – zajmijmy się zatem królem, który wg mnie jest tylko jeden. Mój wybór w głowie jawi mi się podwójnie – z jednej strony jako wielce samolubny przez moje bezgraniczne zamiłowanie do tego szczepu, z drugiej jako mocno uniwersalny i dający szansę na to, że na bezludnej wyspie nie byłbym sam jak palec z pełnym kieliszkiem, skupiając na sobie złowrogie spojrzenia.
Chodzi o Rieslinga rzecz jasna – szczep tysiąca i jednej twarzy, winiarski kameleon. Wina lekkie, codzienne? Proszę bardzo! Ekstremalnie wytrawne? Do usług! Lekko słodkie, z piękną równowagą kwasowości? Na zawołanie! Słodkie, super słodkie, wręcz bezgranicznie słodkie? Czemu by nie – życzą sobie Państwo Trockenbeerenauslese, czy może raczej Eisweina? Świetne do picia za młodu, ale i starzejące się dostojnie z gracją winiarskiej arystokracji, do picia solo, ale i kulinarne, spokojne, ale gdy trzeba, wyczarujemy też elektryzujące bąbelki. Trudno mi sobie wyobrazić inny szczep, który urzekałby taką feerią ekspresji i różnorodności. Trudno mi też wyobrazić sobie inny szczep, który mógłbym pić do końca życia bez cienia znudzenia.
Szukając butelki, która byłaby swoistą kropką nad i, od razu pomyślałem o jednej, która od dawna co jakiś czas przechodzi mi przez myśl, a która fantastycznie obrazuje jeszcze jedną cechę w moim odczuciu czyniącą Rieslinga szczepem wielkim. Otóż Riesling w rękach bystrego winiarza radzi sobie praktycznie wszędzie. Bez trudu znajdziemy pyszne interpretacje tego szczepu w jego matecznikach – w Niemczech, Francji, czy Austrii – ale równie ekscytująca będzie wyprawa na Morawy, do Australii, Nowej Zelandii, Chile, czy Stanów Zjednoczonych. Może jednak wcale nie trzeba szukać tak daleko?
Rieslinga 2012 z Pałacu Mierzęcin po raz pierwszy dwa lata temu pokazał mi Andrzej Strzelczyk i już wtedy to wino zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Dziś o polskim winiarstwie mówi się dużo i głośno, a vitis vinifera przestaje zaskakiwać – w 2012 roku moje podniebienie przywykło już do Seyvala, czy Solarisa, ale Riesling: Riesling to było coś! Za radą Andrzeja dwie butelki, które wtedy kupiliśmy, schowaliśmy do piwniczki, by dać im czas. Dzisiejszy wpis to dobra okazja, by zobaczyć, co czas pokazał.
W barwie jasne i krystaliczne, w nos uderza intensywna morela, brzoskwinia, karambola, by chwilę później do głosu dopuścić nuty kwiatowe i subtelnej nafty. Usta to z kolei piękna gra kwasowości ze słodyczą (cukru jest tu sporo, ok. 20g/l) – kwasowości, która od mojego ostatniego spotkania z tym winem zauważalnie złagodniała. Bardzo dużo owocu, głównie zielonych jabłek i mirabelek, z delikatną miodową nutą. Długie, soczyste, dużej klasy wino. Nic by mu się nie stało, gdyby z letargu wyrwać je jeszcze później, choć dziś daje bardzo dużo przyjemności z picia.
Riesling – bez cienia wątpliwości to właśnie ten szczep chciałbym ocalić od zapomnienia.