Egzotyczne przygody w polskim towarzystwie

Dzieci nie cierpią nudy. Nienawidzą wręcz, gdy nic się nie dzieje, z utęsknieniem czekając na czas zabawy, rozrywki, czy to ganiając za piłką czy, jak to ma miejsce teraz, częściej przesiadując przed komputerami, tabletami i telefonami, łakną bodźców z otoczenia, zaskoczenia, czegokolwiek, co wyrwie je ze stanu znudzenia i nicnierobienia. Z wiekiem, stan ten zmienia się, aż w końcu, po osiągnięciu wieku dorosłego, a zwłaszcza — usamodzielnieniu się — owa nuda, stan ciszy, czy jak to się często mówi — „świętego spokoju” — z najgorszej kary zmienia się z reguły w najwyższy cel, do którego dąży się dopinając targety przed dedlajnami i harując na asapie.

Wino stanowi jeden z najzacniejszych, najstarszych znanych ludzkości środków, który znacząco pomaga w osiągnięciu takiego stanu. I nie mam tu na myśli rzecz jasna zwyczajnego upijania się — choć wino, moim skromnym zdaniem, w odpowiednich okolicznościach pozwala i również na szlachetne upodlenie się — jeśli w ogóle można użyć takiego sformułowania. Z winem kojarzą mi się nierozłącznie jedne z najciekawszych wspomnień, rozpoczynające się na ogół od wyboru butelki, związane z reguły również z przyrządzeniem nowych, fascynujących potraw, aż po najważniejsze — degustację, niemal zawsze w wyjątkowym gronie i okolicznościach. Po latach pamięta się nie przewalające się miesiące harówki, a momenty, spędzone z Rodziną i Przyjaciółmi, pozorną prozę życia, wyniesioną na piedestał zmiennych i krętych losów życia.

Po długim czasie i wielu odciskach, jakie los zostawia na żywocie ludzkim, przyszło mi ponownie powoli, krok po kroku, odnajdywać radość z degustowanych flaszek, ciekawość z łączenia ich z przeróżnymi daniami, a także satysfakcję z owych momentów degustacji, które ponownie zaczynają zajmować ważne miejsce w mojej pamięci. Aby nie kończyć notki w ów sentymentalny, acz mało merytoryczny sposób, już dziś na blogu zagości pierwszy konkret, a zarazem dowód na moją przyszłą, regularną i stabilną, aktywność na niniejszym blogu.

Zacznę ów powrót, zgodnie z tytułem, egzotycznie i konserwatywnie zarazem. W ramach krótkiego, tak zwanego urlopu (czyt. zwolnienia lekarskiego), postanowiliśmy z Kają na kolację któregoś dnia zamówić sushi. Mając w pamięci moje nowe (stare) winne postanowienie, udałem się do naszej „piwniczki”. Mógłbym w tym miejscu opisać jak bardzo skomplikowanie przebiegał proces wyboru wina, ale prawda była inna — zapytanie „białe, wytrawne wino o dużej kwasowości” zwróciło po prostu 0 wyników. Najlepsze dopasowanie? Półwytrawne wino prosto ze Śląska, z winnicy Mnich. Do tego Moscato. Po schłodzeniu podjąłem się degustacji jeszcze przed zjedzeniem sushi, ale moje obawy najlepiej oddawało popularne zdanie wprost z gwiezdnej sagi:

I have a very bad feeling about this

W istocie, wino to charakteryzowało się przyzwoitą kwasowością, ale jednocześnie mocno zauważalną słodyczą. W nosie niezbyt wyraziste, zostawiało w ustach długi finisz przypominający dobre, acz domowe wino jabłkowe.

Na początek poszły tradycyjne rolki, z łososiem, a także kremowym serkiem i warzywami:

IMG_0643

W tym przypadku nie ma co ukrywać — znam wina, które lepiej poradziłyby sobie z sushi. Pamietając naszą degustację w Ato Sushi, gdybym mógł, wybrałbym coś mniej słodkiego. Nie można jednak powiedzieć, że wino to gryzło się z sushi. Za to absolutnie znakomicie wypadło — dość przypadkowe — połączenie wina z imbirem! Ostra słodycz imbiru świetnie korespondowała ze słodką kwasowością Muskata.

A na deser…również sushi! Czyli popularna wariacja na temat w postaci sushi z owocami i Nutellą:

IMG_0644

Tutaj oboje z Kają nie mieliśmy wątpliwości — połączenie było świetne! Kwasowość wina nie pozwalała na „zmęczenie” się tym połączeniem, a wręcz przeciwnie — dzięki winu zmieszczenie deseru po wcześniejszych porcjach nie stanowiło żadnego problemu.

Niedługo potem znaleźliśmy chwilę czasu, aby znowu coś upichcić. Wybór padł na curry z kurczakiem. Kombinacja ciekawa, gdyż trudno znaleźć równie popularne danie, które byłoby tak bardzo skomplikowane pod względem smakowym i zapachowym, co curry. Tym razem widok nie należy może do najbardziej apetycznych, ale jak osoby, które miały okazję degustować przygotowywane przeze mnie dania wiedzą, im gorzej coś wygląda, tym lepiej smakuje (vide blok czekoladowy!):

IMG_0648

I tym razem również wino sprostało zadaniu. Curry, kryjące w sobie słodycz, nutę pikantną (choć było to zdecydowanie curry łagodne), będące jednocześnie dość kwaśne (postanowiłem dorzucić znacznie więcej krojonych pomidorów, niż w przepisie…) dobrze współgrało z naszą słodko-kwaśną ślaską propozycją. Wino to bardzo dobrze łagodziło delikatną ostrość obecną w potrawie, dzięki czemu chciało się coraz to więcej jeść, a wraz z jedzeniem, coraz więcej pić.

Podsumowując, nasza japońsko-indyjska przygoda ze śląskim winem kończy się umiarkowanym, ale niezaprzeczalnym sukcesem. Wino z Winnicy Mnich (Moscato 2013) choć niezbyt skomplikowane, pije się bardzo przyjemnie. Zostało ono kupione dawno temu, przez co dokładnej ceny nie pamiętam, ale kilkadziesiąt złotych, które wówczas wydałem, zwłaszcza w kontekście ciekawych połączeń, jakie udało mi się uzyskać, z pewnością się nie zmarnowało.