Winne Wtorki #16 – MAŁo brakowało a MALbeca by nie było
Tematem tegotygodniowych, Mikołajkowych, Winnych Wtorków był Malbec — dowolnego rodowodu. U nas dwa rasowe, żadnych kundelków. Dla odmiany, nie z Argentyny, najpopularniejszej stolicy Malbeców, a z Chile.
Na pierwszy ogień poszła butelka Agustinos Gran Reserva Malbec 2004 z Bio-Bio Valley, starzona przez 18 miesięcy w nowych beczkach z francuskiego dębu. Wielokrotnie recenzowana z użyciem takich zwrotów jak choćby perła z Chile.
Mati: Wino niezwykle ciekawe, z bardzo bogatym nosem, który zmieniał się z minuty na minutę w kieliszku odkrywając coraz to nowe rzeczy. Czarna porzeczka, aronia, śliwka, odrobina czekolady, z czasem coraz bardziej wyłaniające się nuty kwiatowe i goździki. Trochę uderzał mnie wyczuwalny alkohol, wolę jednak mniej intensywne wina, ale nos — muszę przyznać — bardzo przyjemny. W smaku leżało mi trochę mniej, głównie ze względu na potężną ekstrakcję. Agustinos miało cechy gęstych powideł do krojenia nożem, a ja coraz bardziej skłaniam się ku bardziej subtelnym winom. Niemniej, taniny były bardzo miło kontrowane kwasowością, dość silną, warto wspomnieć. Owoce bardzo silnie obecne, choć zamiast czarnej porzeczki uderzyła mnie raczej… czerwona. Oddychając w kieliszku Malbec zyskiwał, a wrażenia pozostawił po sobie bardzo pozytywne. Zwłaszcza za cenę niecałych 60zł, za które został nabyty w Winnicach Świata.
Krzysiek: Tym razem piłem tylko jedno winnowtorkowe wino, ale wcale nie jest mi z tego powodu smutno. Agustinos okazał się winem nietypowym, ale bardzo smacznym. Z jednej strony wybijająca się słodycz, z drugiej – potężne uderzenie owoców i dębu. W przeciwieństwie do Matiego alkohol nie był dla mnie tak bardzo wyczuwalny. Koniec końców, jedyne, czego mi w naszej degustacji brakowało, to soczystego kawałka wołowiny – wtedy byłbym w raju.
Na drugi ogień poszedł Malbec, którego miałem w domu — tym samym Krzysiek nie miał okazji go skosztować, ale ponieważ pasuje tematycznie do wpisu, to i o nim napomknę. Mowa o Caliterra Malbec Tribute 2008 z Colchagua Valley. W nosie klasyczne aromaty — porzeczka, wiśnia, aronia. Niestety, niewiele więcej. Bardzo ciasny, mniej słodki, po dekantacji niewiele lepiej. Długotrwałe merdanie kieliszkiem i pastwienie się nad nim nic nie zmieniało. W smaku silnie kwasowe, mało taniczne. Wyraźnie niezrównoważone, a do tego krótkie i mało ciekawe. Płasko i bez wyrazu. Zważywszy, że butelka kosztowała tyle samo co Agustinos, tamten wydaje się zdecydowanie lepszym wyborem.