Wina dobre i złe dni — Csite Toplec Furmint 2013
O tegorocznym lipcowym festiwalu w Erdőbénye padło już w internecie dużo słów. Nasze wpisy o samym festiwalu, ale też odkrywczych wizytach w Préselő Borászat, Ábrahám Pince, Patriciusie, SanzonTokaj i degustacji win musujących są w powijakach porozrzucane po brudnopisach. Motywacją, by zacząć zbierać to do kupy, okazały się winne wtorki. Winiacz, czyli Robert Szulc, zaproponował białe wina z Węgier jako temat przewodni dzisiejszych wpisów, a tak się składa, że mieliśmy pod ręką butelkę idealnie nadającą się na ostateczne pożegnanie lata.
Na otwierającej festiwal plenerowej degustacji w Budaházy-Fekete Kúria, gdzie każdy z uczestniczących producentów pokazał po jednym swoim winie, serca całej naszej wyjazdowej paczki skradła Doxa z Ábrahám Pince — młodziutki, niebeczkowy furmint, o którym jego autor otwarcie mówi, że to radosne, codzienne wino. Jeszcze w czasie wyjazdu z ekipą uporaliśmy się z kartonem Doxy zakupionym pierwszego dnia, a kolejny przyjechał do Łodzi, ale to nie Doxa jest bohaterką dzisiejszego wpisu.
Było jeszcze drugie wino, które wywarło na nas piorunujące wrażenie. Na tyle duże, że choć nie odwiedziliśmy winnicy na dłużej, musieliśmy wpaść po butelkę do domu. Mowa o Csite Toplec Furmint 2013 z garażowej, bo oscylującej wokół tysiąca butelek w każdym roku, winnicy Norberta Csite. Choć dostępny był już rocznik 2015, na stoliku Norberta Csite prężył się dumnie starszy brat. Jak do beczkowych furmintów często mamy dystans, tak to wino urzekło nas natychmiast swoim ekscentryzmem.
W festiwalowym zgiełku zanotowaliśmy, że pachniało jodyną, krzemieniem, olejem napędowym po chwilu dając głos słodkim owocom — ananasowi i brzoskwiniom. W ustach skoncentrowane, soczyste, z nutami brzoskwini i jabłek, mocno wyczuwalną słodyczą, urokliwą, acz intensywną beczką i długim, mineralnym finiszem. Obok notatki postawiliśmy zamaszysty wykrzyknik, a do wina chwilę później wróciliśmy z równie dużą radością. Teraz wiemy już, że grona pochodzą ze starych, stuletnich krzewów z malutkiej, raptem półhektarowej, uprawianej organicznie działki z winnicy Toplec w Olaszliszka, a wino fermentowało spontanicznie w dębowych beczkach. Wiemy też, że wyczuwalna słodycz to nie byle wyobrażenie dojrzałej brzoskwini, a prawie 20g cukru.
Wspomnienie tych naftowych nut, tej koncentracji, słodyczy i beczki doprowadziło nas w piwniczce do butelki Csite natychmiast, gdy za oknem zobaczyliśmy szare chmury w miejscu słońca, które jeszcze dzień wcześniej wlewało się do domu. Tym razem niestety nafta gdzieś się schowała, owoce nie były tak intensywne, a słodycz zdominowała usta burząc równowagę. Brakło środka, swoistego rdzenia — był i cukier i kwasowość i owoc też był i mineralność, ale wszystko nieco powierzchowne, jak łupina orzecha bez orzecha w środku. Miało być idealnym kompanem wieczoru, a ewidentnie nie miało swojego dnia. A może to my w Erdőbénye wypełniliśmy luki festiwalową atmosferą?
Jeśli z 999 butelek jakaś jeszcze się uchowa, może poznamy trzecią stronę tego furminta? Z winem jak z żywą muzyką — bez zaskoczeń, bez zmienności i niepewności, bez subiektywizmu własnej oceny i emocji byłoby zwyczajnie nudne.
Wino kupiliśmy u producenta w Erdőbénye za 6000Ft, czyli ok. 85zł.
O białych winach z Węgier pisali też: