Korko(ciągo)wa przygoda i wineshopping, czyli (nie)standardowy weekend
Tak się jakoś złożyło, że w jednym poście postanowiłem zebrać wydarzenia z ostatnich dni, których początek miał miejsce tuż po powrocie z opisywanej szeroko w blogosferze degustacji win chilijskich, a kończy się właśnie teraz, dopijaną przeze mnie butelką Sauvignon Gris.
Jak można dowiedzieć się z tytułu wpisu poświęconego rzeczonej degustacji, udało nam się na niej skosztować aż (tylko?) 49 win. Po powrocie do Łodzi korciło mnie jednak, aby wypić jeszcze jedno; nie mając lepszego wyboru, w sklepie osiedlowym wybór padł na Jacob’s Creek Cabernet/Merlot, rocznik 2009. Samo w sobie nie byłoby to takie straszne, ale po powrocie do domu rozpoczął się prawdziwy koszmar.
Musiałem skorzystać z zastępczego korkociągu, pochodzenia nieznanego, ale budową przypominającego te z Ikei (choć im dłużej przyglądam się temu zdjęciu, tym więcej podobieństw znajduję). Niestety, po wkręceniu śruby, gdy próbowałem wcisnąć ręce korkociągu, jedyne, co uzyskałem, to dużo pyłu i nieelegancka dziura w środku korka. Nie wchodząc w szczegóły, dalsze próby zakończyły się pęknięciem nitu (i w konsekwencji pozbawieniem jednej z „kończyn”), a także złamaniem samej śruby! Zdecydowanie nie polecam. Koniec końców, udało się jakoś pozbyć resztek korka, ale ochota na wino przeszła.
Na szczęście, na tym nie skończył się ten winny tydzień. Jadąc w sobotę do naszego biura, niestandardowo, wzdłuż ul. Zachodniej i Kościuszki w kierunku południowym, zauważyłem wine bar i sklep Klub Wino, do którego mieliśmy zajrzeć od dłuższego czasu. Postanowiłem więcej nie zwlekać i czym prędzej przeszedłem przez próg lokalu zlokalizowanego nieopodal rogu ulic Kościuszki i Andrzeja (Struga też zwanym).
Klub Wino, jak już wspomniałem, to sklep, ale i wine bar. Odbywają się tam również degustacje, o których mam nadzieję będziemy mieli okazję pisać w przyszłości. Tymczasem postanowiłem zapoznać się z ofertą dostępnych win. Muszę przyznać, że owa oferta jest całkiem niezła. Mając w pamięci chilijską degustację zacząłem od butelek z tego kraju i się nie zawiodłem — całkiem spory wybór win marki Aresti (wspominanych przez nas całkiem ciepło) — choć akurat bez mojego ukochanego Late Harvesta. Ponadto w oko wpadły mi australijskie wina od Bena Glaetzera, które pamiętam miło dzięki pewnej zakopiańskiej niespodziance. Jeśli dodać do tego ofertę niezłych rieslingów i gewurztramminerów od Meyer Fonne, to powstaje całkiem niezła oferta. Mam nadzieję, że w niedługim czasie będziemy mogli powiedzieć też co nieco o Klubie Wino w kontekście wine baru, tudzież o degustacjach, natomiast na razie mogę podzielić się wrażeniami ze spożycia 2009 Cousino
Macul Sauvignon Gris.
Producent tego wina chwali się, że w winie można wyczuć aromaty grejpfruta i brzoskwini, a w mniejszym stopniu — anyżu i owoców tropikalnych. Moim zdaniem jest to dość odważne stwierdzenie — grejpfrut jest istotnie wyczuwalny, ale wykrycie obecności pozostałych nut wymaga naprawdę wrażliwego nosa. W smaku przyzwoite, dostatecznie kwasowe, zrównoważone. Bardzo dobrze pasowało do kurczaka duszonego w sosie paprykowym. Wino warte swojej ceny (49 zł), choć na kolana nie powaliło — może też dlatego, że nie jestem aż tak wielkim miłośnikiem tego typu win.