Zlotowe impresje

IV Zlot Blogosfery Winiarskiej zorganizowany przez Winicjatywę za nami, a to świetny powód, by rozsupłać worek z luźnymi przemyśleniami.

Na dzień dobry chcielibyśmy podziękować Wojtkowi Bońkowskiemu, Ewie Rybak, Maćkowi Nowickiemu i wszystkim zaangażowanym w zorganizowanie, dopięcie na ostatni guzik i poprowadzenie zlotu. Choć to może wydawać się z pozoru błahe, czterokrotne zorganizowanie wydarzenia na takim poziomie dla, bądź co bądź niewielkiej, grupy blogerów uważam za rzecz wielką i już niecierpliwie wyczekuję kolejnego roku z piątym, okrągłym zlotem. Podziękowania kierujemy również do sponsorów, dzięki którym to spotkanie było możliwe — w tym roku spotkaliśmy się w Hotelu Le Regina dzięki wsparciu Faktorii Win i firmy Tom-Gast.

Na zlot przyjechaliśmy przede wszystkim, by zobaczyć twarze dobrze nam znane jak i te nowe, poznać się lub zobaczyć po długiej przerwie, spędzić wspólnie czas, pogadać, napić się wina. Ten punkt jest definitywnie poza konkursem i pozycja najjaśniejszego punktu zlotu należy mu się ex cathedra. W merytorycznej części programu jasnych punktów też nie brakło, ale o tym (prawie) po kolei.

Tradycyjnie już zaczęliśmy popijając poranną kawę, wcinając ciasteczka i wsłuchując się w Wojtka Bońkowskiego, który podobnie jak w zeszłym roku podjął się analizy stanu polskiej blogosfery. Miałem niestety deja vu, bo klasyfikacja nas — piszących o winie — w różne worki z niebudzącymi wątpliwości interpretacyjnych etykietkami była praktycznie kalką z zeszłego roku. Podobnie jak rok temu padły też wątki o niewielkiej profesjonalizacji blogerów winiarskich i nikłej liczbie tych, którzy zbudowali autorytet w swojej niszy i można ich określić mianem opiniotwórczych. Bez poprowadzenia takiej analizy szerzej, pogadania o grupach docelowych, profilu czytelników (a kto, jeśli nie Winicjatywa, ma dobry ogląd na czytających o winie w polskim internecie?), czy możliwych kierunkach profesjonalizacji innych niż rozpoczęcie współpracy z większymi mediami w internecie lub prasą drukowaną kosztem bloga, to koktajl oczywistych oczywistości i luźnych wniosków, którym trochę brakło pary na ostatniej prostej.

Nie ma oczywiście żadnej złotej recepty i gotowego sposobu na Alcybiadesa, który da się przedstawić i niczym wielką wajchą uczynić blogi lepszymi. Brakło mi jednak w tej prelekcji materii, pogłębionej analizy opartej o przykłady, jak choćby internetowej twórczości Jamiego Goode’a, którego nazwisko znów padło z mównicy, a który będąc profesjonalnym i pełnoetatowym dziennikarzem winiarskim jest daleką paralelą z hobbystami po godzinach. Na przykładzie Jamiego Goode’a wróciliśmy też jak bumerang do tematu częstotliwości publikacji. Tutaj znów deja vu, a ja wciąż nie uważam, by publikowanie wpisów przynajmniej kilka razy w tygodniu było warunkiem utrzymania trwałego zainteresowania czytelników blogiem, co z powodzeniem udowadnia wiele czołowych polskich publikacji w niszowych dziedzinach, jak choćby blogi o klasycznej męskiej elegancji (Szarmant, All Tied Up) czy bardzo popularny Czas Gentlemanów Łukasza Kielbana. W tym punkcie programu brakło mi nade wszystko dyskusji i polemiki, na którą czasu na zlocie w ogóle była raptem szczypta, ale zegar tykał nieubłaganie i kolejne punkty programu czekały w cuglach by z impetem się rozpocząć.

Pamiętając dyskusję na Winicjatywie o oderwaniu blogerów od rynku, dwie kolejne pozycje w harmonogramie bardzo mnie ucieszyły. Świetna prezentacja Kasi Niemyjskiej ze Stowarzyszenia Importerów i Dystrybutorów Wina otworzyła nam oczy soczewkując w jednym miejscu prawne absurdy i biurokratyczną patologię rządzącą rynkiem importu wina w Polsce. Niby o wszystkim już gdzieś się słyszało, to tu, to tam, ale dopiero zebrane do kupy zrobiło piorunujące wrażenie. Dla Kasi i całego Stowarzyszenia należą się gromkie brawa, bo jeśli niedługo będzie lepiej, to właśnie dzięki ich działaniom. Z kolei panel o trendach konsumenckich z udziałem przedstawicieli Faktorii Win, Selgros Cash & Carry i sieci Darwina.pl nie spolaryzował słuchających tak jak zeszłoroczna burzliwa dyskusja z importerami, za to toczył się rzeczowym, biznesowym językiem popartym analizą własnych rynków zbytów i decyzji konsumenckich. Właśnie w takim kontekście powinna toczyć się dyskusja o czerwonych półsłodkich, winach z brokatem i tym, dlaczego istnieją wina świetne, choć niesprzedawalne. Importerzy to przede wszystkim biznesy, których celem jest własny rozwój, penetracja rynku i osiąganie dochodu, o czym często zapominamy w rynkowych, przepełnionych ideałami dyskusjach. Choć znów za mało, za krótko i prelekcyjnie, bez pola na dłuższą wymianę zdań, wyszedłem kontent.

Najjaśniejszym punktem programu w mojej ocenie były jednak warsztaty kreatywnego pisania z Ewą Wieleżyńską. Jak sama stwierdziła na powitanie — to mission impossible, a kreatywnego pisania nie da się nauczyć, a już na pewno nie w jeden wieczór. Spotkanie przerodziło się w bardzo konstruktywne, merytoryczne, treściwe i bardzo dające do myślenia w kontekście własnej pisaniny torpedowanie tekstów trzech śmiałków — Maćka Nowickiego, Kasi JózefiakMaćka Piątka (dzięki za wyjście na linię frontu!) — którzy zgodzili się poddać swoje teksty publicznemu rozkładowi na części pierwsze. Mam nadzieję, że w przyszłym roku podobny punkt programu znów zaistnieje w agendzie, a już w ogóle fantastycznie by było, gdyby przybrał formę faktycznych warsztatów w mniejszych grupach, na co — jak wynikło z późniejszych rozmów przy kaczce — jest realna szansa. Po tym spotkaniu coś się we mnie złamało, więc nie zdziwcie się, jeśli w kolejnym wpisie „riesling” napiszę z małej litery.

Za seminarium na temat porto nie pozostaje mi nic innego jak Wojtkowi Bońkowskiemu serdecznie podziękować. Taki haust wiedzy połączony z degustacją win, które na długo pozostaną w pamięci, a o których postaram się niedługo napisać w oddzielnym tekście, nie zdarza się codziennie. Swoją drogą, w takich kameralnych seminariach tematycznych chętnie uczestniczyłbym częściej niż raz do roku przy okazji zlotu, czy masterclass w ramach dużych prasowych degustacji. Może więcej takich wydarzeń w formule płatnych spotkań wcale nie zakrawa na surrealizm?

Zlot zakończyliśmy przy kolacji w restauracji MOMU za zaproszeniem od sponsora, Faktorii Win. Aspekt towarzyski, jak zwykle, na szóstkę z plusem, a wieczoru nie sposób nie zaliczyć do bardzo udanych — dzięki wszystkim! W tym roku nie obowiązywała formuła Bring Your Own Bottle, zdani byliśmy zatem na wina z oferty sponsora, co — zważywszy na obszerność katalogu konceptu Faktoria Win à la carte — nie budziło żadnych wątpliwości co do zasady. Raptem trzy różne wina (białe, różowe z Chin (!) i czerwone) i to co najwyżej przeciętne na zlotowej kolacji pozostawiły jednak spory niedosyt, Skąd ten pomysł, Faktorio?

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim przybyłym i organizatorom. Za wszystkie punkty programu, za rozmowy, za świetnie spędzony czas, za motywację do dalszego działania. Do zobaczenia za rok!