Winne Wtorki — argentyńska ptica
W dniu dzisiejszym (i znowu nie jest to wtorek, sic!) pijemy zwierzyniec, za sprawą Winettoo, który na zeszłotygodniowe winne wtorki zapronował temat Zwierzyniec – pokaż kotku, co masz w środku! Za tematem stoi często wałkowane przekonanie, że zwierzak na etykiecie to dobry chwyt marketingowy by sprzedać wino, a tym samym, spore ryzyko, że pod etykietą nie kryje się nic naprawdę godnego uwagi. Z tematem rozprawiał się już Jongluer, a także Kuba z z Kontretykiety. Takie przykłady jak Château Citran i ich paw zerkający z etykiety nikogo nie dziwią. Co fajnego ze zwierzem na etykiecie można znaleźć na sklepowych półkach? Zobaczmy!
My degustujemy z poślizgiem. Wino zdobyliśmy na czas, a nawet z dużym wyprzedzeniem, ale plany pokrzyżowały nam okoliczności nieprzewidziane. Mówiąc krótko — wspólnie nie mieliśmy okazji w ostatnim czasie, żeby się z winem rozprawić. Na domiar złego ja jestem srogo przeziębiony, co dyskwalifikuje mnie z roli degustatora. Na szczęście z pomocą przyszła Tysia, która w dzisiejszej notce odpowiedzialna jest w pełni za walory smakowo-zapachowe.
La Finca Pinot Gris 2012 z argentyńskiej Mendozy z winnicy Finca la Celia to wino wyselekcjonowane przez Marks & Spencer, gdzie je zakupiliśmy spośród gąszczu win ze zwierzakami na etykiecie. Tym razem spróbowaliśmy wczuć się w typowego konsumenta i kupiliśmy wino wzrokiem. Etykieta była ładna, schludna, nieco minimalistyczna, z sympatycznym ptaszkiem. Co więcej — Pinot Grigo — pełno tego w marketach, więc skoro lud to pije, musi być dobre! (No dobra — był jeszcze jeden ukryty powód. Nigdy nie piliśmy Pinot Grigio z Argentyny.)
Jak się okazało, nie nacięliśmy się. Przy 12.5% alkoholu wino okazało się bardzo zwiewne i ładnie zintegrowane — alkohol nigdzie nie wystawał, całość nie była męcząca. La Finca jest zdecydowanie wytrawna i bardziej przypomina włoskie interpretacje Pinot Grigio, niż słodsze przykłady Alzackich Pinot Gris. Charakterystycznie jednak dla Argentyny, czuć, że w miejscu pochodzenia było ciepło. Nos pełen jest owoców egzotycznych — ananasa, brzoskwini — ale również mirabelki i nut warzywnych (Tysia rzuciła wprost: pachnie mi jak marchewkowa). W swym wyrazie i lekkiej tłustości wręcz odrobinę przypominało mi chardonnay. W ustach gładkie, delikatnie szczypiące w język, z dochodzącymi do głosu jabłkiem i limonką. Bardzo orzeźwiające i, co by o nim nie mówić, smaczne.
Nam się udało i nasz zwierzak dał nam w kieliszku sporo przyjemności, zamiast narazić na zgrzyty i udręki. Jak udało się pozostałym winnowtorkowiczom?
- Jongleur widział (smacznego) orła cień
- Winettoo skoczył po żabę
- Blurppp uderzył w rogaciznę
- Kuba skoczył na Węgry po psiaka
Pochodzenie wina: zakup własny autora