Czerwona krewetka z bagietką w tle
Chwilę temu pisaliśmy o degustacji Żabki, druga w kolejce do opisania czeka Krewetka. Czerwona. Z bagietką w tle. Dlaczego? Już spieszę z wyjaśnieniami.
Prosto z Arkad Kubickiego, gdzie próbowaliśmy win prezentowanych przez sieć sklepów Żabka, pomaszerowaliśmy przez Nowy Świat w kierunku Sheratona, gdzie odbyć miał się przegląd najlepszych win włoskich Gambero Rosso Vini d’Italia Tour 2013. Po raz kolejny przegląd nagrodzonych przez czerwoną krewetkę, najbardziej znany włoski przewodnik winiarski, organizowany był ze współudziałem Magazynu Wino. Dla nas natomiast było to pierwsze Gambero Rosso w naszej winnej karierze — poprzednim razem, trudno mi nawet wyjaśnić czemu, przegapiliśmy.
Merytorycznie, ze szwajcarską precyzją, o Gambero Rosso napisał już Wojtek Bońkowski i Tomasz Prange-Barczyński. Nie będę więc starał się pisać szczegółowo o winach. Tym bardziej, że to kolejna impreza, która bezlitośnie obnażyła trudy degustacji większej ilości win w krótkim czasie. Najzwyczajniej w świecie po kilkunastu czerwonych winach zacząłem tracić wrażliwość na aromaty, a smak miałem na tyle otępiały, że przy kolejnych kieliszkach mógłbym robić notatki jedynie w postaci nieco enigmatycznych mniejszych lub większych uśmiechów. Bez szans natomiast na wartościowe spostrzeżenia. Czy da się zaprawić w bojach i za jakiś czas będę lepiej przygotowany do takich maratonów? Zobaczymy. Na razie natomiast skupię się na ogólnych wrażeniach.
Nie będąc wcześniej na żadnym Gambero Rosso miałem ogromne nadzieje wobec tej degustacji. Przede wszystkim dlatego, że bogactwo winiarskie Włoch jest ogromne, a moje dotychczasowe doświadczenia ograniczały się do dwudziestu paru win ze świetnie znanych regionów. Traktowałem zatem Krewetkę jako fantastyczną okazję do mocno przekrojowego zapoznania się z włoskimi winami. Także z miejsc, z których wina są trudnodostępne, lub zwyczajnie rzadko wpadają w rękę w sklepach z takich, czy innych powodów. Z tego też powodu byłem nieco zawiedziony.
W porównaniu z poprzednimi edycjami tej imprezy ilość win była niemal mikroskopijna, zamykając się w liczbie 52 różnych butelek. Już przeglądając listę win opublikowaną wcześniej w internecie nie kryłem zdumienia. Absolutny brak Brunello, czy Barbaresco, a Barolo reprezentowane przez jedną winnicę pozostawiły pewien niedosyt. Nie będę powielał listy brakujących miejsc autorstwa Wojtka — ale nie da się ukryć, że lwia część włoskiego winiarstwa nie znalazła się wśród stolików. Ze względu na coraz bardziej komercyjny charakter imprezy (o którym wśród degustujących toczyły się liczne dyskusje), również wina, które pojawiły się na degustacji, nie zbliżały się do Mount Everestu.
Mimo, że marudzić można zawsze, miałem okazję spróbować wielu świetnych butelek i w przyspieszonym tempie zapoznać się z bardzo wieloma regionami, z których win nigdy nie piłem, lub nawet nie kojarzyłem samych miejsc. Przegryzając bagietki (i umierając z głodu, gdyż było to jedyne pożywienie od porannego burgera) brnęliśmy przez kolejne stoliki, omijając chyba jedynie dwa lub trzy. Degustacja komentowana win naturalnych, które naturalnymi nie były, zajęła sporo czasu i zwyczajnie nie zdążyliśmy. Z perspektywy żałuję, bo komentarz do degustacji miał charakter mocno komercyjno-marketingowy i nie wniósł wiele do naszego postrzegania prezentowanych win, które już wcześniej spróbowaliśmy na sali. W tym czasie dużo chętniej wróciłbym do niektórych stolików, lub zwyczajnie zamienił więcej słów ze znajomymi — a, i jest to moim zdaniem ogromny urok takich degustacji, było ich bardzo wielu. Nareszcie była okazja osobiście poznać i uścisnąć dłoń kilku osobom, z którymi regularnie wymienialiśmy zdania w internecie, ale nie było wcześniej okazji do spotkania.
Pisząc o Gambero Rosso nie można jednak nie napisać nic o winach — a przynajmniej nie wypada. Kilka win zapadło mi wyjątkowo w pamięć. Tenuta Viglione Johe 2010 IGT Puglia — za naszą słabość do primitivo. Montalbera Ruché di Castagnole Monferrato La Tradizione 2011 — za ruché, którego nie znałem. Bisol Cru Crede Prosecco di Valdobbiadene — za niezmiernie żywe i rześkie bąble, tak trudne do picia i docenienia po maratonie win czerwonych. Cantina Produttori Cormons Vino della Pace 2010 — za abstrakcyjną ciekawostkę przyrodniczą z kilkuset szczepów o zapachu likierowym, która powinna nazywać się schizofrenia w butelce. Monte del Fra Amarone Lena di Mezzo 2007 — za to, że Amarone, a podobało mi najbardziej z trzech, które piłem. Na koniec Tenuta Mazzolino Oltrepo Pavese Noir 2009 — za wszystko. Fascynujące, przepyszne wino z fantastycznym owocem. Również za przemiłą pogawędkę z winiarzem, notabene, Francuzem.
Z degustacji wyszliśmy z całkiem fajnymi kieliszkami — po jednym na głowę rzecz jasna (niektórzy, ku mojemu zdziwieniu, wynosili naręcza owych). Wyszliśmy również z Brunello di Montalcino Col d’Orcia 2003, które Wojtek Bońkowski wręczył Tysi za zostanie dwutysięczną fanką Winicjatywy. Mam przeczucie, że może przyćmić wiele z win, których tego dnia spróbowaliśmy.
Podsumowując w dwóch słowach: warto było.
Degustowaliśmy nieodpłatnie na publicznej degustacji Gambero Rosso.