Winnica Płochockich po pięciokroć z niespodzianką
W piątek, 14 grudnia, mieliśmy przyjemność uczestniczyć w degustacji komentowanej w Klubie Wino w Łodzi, której tematem były wina z Winnicy Płochockich. Degustacja była wyjątkowa, bowiem prowadzona była przez samych winiarzy — państwa Basię i Marcina Płochockich.
Mówiąc o polskim winiarstwie, skądinąd bardzo dynamicznie rozwijającym się na przestrzeni ostatnich kilku lat, Winnicy Płochockich nie sposób nie kojarzyć. To, zdaje się, najbardziej rozpoznawalne polskie wina dostępne w szerszej dystrybucji. Na tegorocznych targach ENOEXPO 2012 w Krakowie cztery wina od tego producenta zostały nagrodzone medalami w konkursie win polskich.
Wiele zasłyszanych dobrych opinii, możliwość spotkania państwa Płochockich, a także niedawna nasza przygoda z Marszellusem — wszystko to sprawiało, że miałem dużą nadzieję, że nic nie uniemożliwi nam pojawienia się na tej degustacji. W szczególności, że — przyznam się bez bicia — prawdopodobnie niezbyt szybko miałbym okazję spróbować tych win samodzielnie. W segmencie cenowym 50-60zł wybór świetnych win z całego świata jest tak bogaty, że (niestety) polskie wina zawsze u mnie spadały nieco na dalszy plan i trafiały do kategorii „cholera, muszę wreszcie kupić kilka butelek”. Problem tym, że to „wreszcie” z uporem maniaka nie następowało.
Trend (nabudowany przez wspomnienia pewnego polskiego rieslinga sprzed dwóch lat) nieco odwróciła przygoda z Marszellusem, który niezmiernie pozytywnie mnie zaskoczył i wzbudził duże zainteresowanie, a zarazem motywację do kolejnych prób — ale już wtedy wiedzieliśmy o degustacji, cierpliwie zatem czekałem.
Nie owijając zatem dalej w bawełnę, w piątek tłumnie (w zestawie ja + Krzysiek + Tysia) stawiliśmy się w Klubie Wino, którego stoliki wypełnione były co do sztuki. Zaprezentowane zostało pięć win. Cztery białe — Zyberius, Hibia, SeySey oraz Simi — oraz jedno czerwone — Ro Do. Wszystkie wina pochodziły z siedliska w pobliżu Sandomierza i były z rocznika 2011. Niestety, nie było nam dane spróbować więcej czerwieni, choćby wspomnianego już wczesniej Marszellusa, czy (również nagrodzonego na Enoexpo) Rege. Najwyraźniej czerwone wina rozchodzą się z półek dużo łatwiej i szybciej niż ich biali koledzy z winnej ławki, bo i zakup ich jest już jak nie niemożliwy, to mocno utrudniony.
Z degustacji zrobił się de facto intensywny i bardzo ciekawy panel dyskusyjny. Pan Marcin i Pani Basia bombardowani byli pytaniami i snuli opowieści o swojej pasji, ideach, winach, winoroślach, pracy w winnicy, szczegółach i szczególnikach produkcji, czy obwarowaniach prawnych. Tematy płynnie przechodziły od luźnych, również anegdotycznych, opowiastek o życiu w winnicy, aż po zastosowania fermentacji jabłkowo-mlekowej, czy sposoby ochrony winorośli przez mrozem. W tym duchu w kilka chwil zastała nas północ, a rozmawiać by można było dalej.
Opowieści przeplatane były kolejnymi kieliszkami degustowanych win. Do kieliszków trafiły zarówno wina jednoszczepowe (Zyberius z czystej Sibery, SeySey z Seyval Blanc, Ro Do z Regenta), jak i kupaże (Simi z Sibery, Traminera i Cserszegi Fuseresz, Hibia z Bianki i Hibernala). Na końcu czekała na nas niespodzianka. Likierowe białe wino stworzone metodą porto. Zdecydowanie rarytas. W tym momencie klasycznie zrobimy małe rozdwojenie historyjki, i swoje punkty widzenia z Krzyśkiem zaprezentujemy oddzielnie.
Mati
Dla mnie zdecydowanie najlepszym z degustowanych win była biała Hibia. Urzekła mnie nosem, mocno cytrusowym i nieco egzotycznym, ale także z wyraźnymi akcentami ziołowo-kwiatowymi. W ustach bardzo wyraźna kwasowość, aż nieco żyletkowata (co bardzo lubię) i niewiele cukru resztkowego, co bardzo mi pasowało. Całość niezmiernie świeża i harmonijna. Wg mnie chyba najciekawsze aromatycznie wino i takie, do którego chętnie wrócę — zarówno solo, jak i do jedzenia, bo wydaje mi się, że będzie świetnym kompanem przy stole. Każde kolejne wpakowanie nosa w kieliszek dawało masę frajdy i nowych wrażeń.
Zaraz obok Hibii moje myśli wędrują do Simi, wina dużo bardziej okrągłego z wyraźnie wyczuwalnym cukrem. Nagradzany SeySey do mnie nie trafił — może powinien dłużej postać otwarty i złapać nieco powietrza? Miałem wrażenie, że nos jest dość zamknięty i ciasny i wydawało mi się, że to wino potrafi więcej, tylko nie chciało się pokazać od swojej najlepszej strony. Ziberius natomiast jawił mi się jako lekkie, świeże wino, które bardzo chętnie widziałbym do owoców morza i lekkich sałatek, ale samo w sobie miało dla mnie nieco za mało ciała i nie porwało mnie aromatycznie.
Ro Do zasługuje na kompletnie oddzielny akapit tekstu — po lekkim i mocno stonowanym Marszellusie zaskoczyło mnie swoją gęstością i masą, zarówno w nosie jak i w ustach. W kieliszku jagodowofioletowe refleksy, w nosie bardzo mocno wyczuwalne leśne owoce, jagody, aronia, słodka wiśnia. W ustach dużo więcej ciała niż Marszellus, wyraźnie zarysowane taniny i zrównoważona kwasowość. Leśnoowocowe nuty zdecydowanie na pierwszym planie. Dużo elegancji, ale zarazem i dużo masy.
Na oddzielny akapit zdecydowanie zasługuje też niespodzianka. Nie przebierając w epitetach napiszę, że było to wino fascynujące i rewelacyjne, mogące śmiało stać obok win słodkich z innych części świata i nie wstydząc się niczego. Egzotyczne owoce (kandyzowana marakuja i mango przychodzą na myśl) i żywa kwasowość przy naprawdę sporej ilości cukru sprawiały niesamowitą radość zarówno dla nosa jak i podniebienia. Nie przymierzając, wisienka na torcie tego wieczoru.
Krzysiek
Najlepsze wrażenie zostawiło po sobie Simi. Jest to wino, które śmiało może stawać w szranki z winami z innych krajów. Być może przypadło mi do gustu z uwagi na cukier, jednak z drugiej strony wino to jest bardzo dobrze zbalansowane, dlatego z chęcią wypiłbym więcej, niż jeden kieliszek. Hibia również przypadła mi do gustu.
Ro Do przypadło mi do gustu bardziej, niż degustowany ostatnio Marszellus, pewnie z powodu mniejszej kwasowości. Ponownie, lepsza równowaga całego wina sprawiła, że piło się je po prostu przyjemnie. Wino godne polecenia.
Niespodzianka zaś to klasa sama w sobie – wino o bardzo interesującym smaku (rzeczona marakuja), ale przede wszystkim – absolutnie, niesamowicie długi finisz. Nawet po 10 minutach czułem jeszcze w ustach to wino – coś wspaniałego. Szkoda, że na razie nie możemy się spodziewać masowej produkcji.
Po tym wszystkim nie muszę chyba dodawać, że był to bardzo miły wieczór, prawda? Kończąc degustację, gdy wybijała północ, zostaliśmy jeszcze w wąskim gronie dalej rozmawiając. Pewnie gdyby nie to, że zrobiło się już naprawdę późno, a państwo Płochoccy z rana mieli wyruszać do winnicy, siedzielibyśmy jeszcze dłużej.
Tego wieczoru czekała nas jeszcze jedna drobna niespodzianka. Maciek Nowicki otworzył zachomikowaną przez siebie butelkę Pinot Noir 2008 z Winnicy Jaworek (dzięki Maćku!), którą na pożegnanie wspólnie wypiliśmy. I tutaj niespodzianka, której chyba nikt z nas się tak naprawdę do końca nie spodziewał — Pinot był w naprawdę świetnej kondycji i absolutnie niczego mu nie brakowało! Okazał się być niezmiernie przyjemną butelką na koniec dnia.
Serdeczne dzięki dla Michała z Klubu Wino za zorganizowanie degustacji, no i przede wszystkim dla Pani Basi i Pana Marcina Płochockich za ten wieczór pogawędek przy winie. Siła pasji jest ogromna. Czekamy z niecierpliwością na kolejne roczniki!