Rok: 2014

W kieliszku wycieczka na Srebrną Górę

Polskie wina to u nas na blogu rollercoaster. Zaczęło się dawno, dawno temu od prób z Winnicą Jaworek. Do dziś nie wiem, czy to efekt kompletnego braku porównania i doświadczenia wtedy, czy faktycznej kiepskiej formy win. Jakiś czas później nastało olśnienie pod wpływem degustacji win Płochockich, a potem wielkie rozczarowanie przy historii z Herbowym. W międzyczasie dopadły nas drobne uniesienia w związku z Jaworkowym Pinotem i Acolonem, którymi uraczył nas Maciek Nowicki.

Patrząc uczciwie, próbka statystyczna to mizerna. Na zeszłoroczny Konwent Winiarzy Polskich — choć się wybieraliśmy — nie udało nam się dotrzeć. Doświadczeń z polskim winiarstwem i jego płynnymi efektami mamy zatem niewielkie. Z tym większą chęcią i entuzjazmem przyjęliśmy nowinę, że wina z Winnicy Srebrna Góra pojawiły się w łódzkim Klubie Wino, a ponadto współwłaściciel winnicy — Mirek Kwiatkowski — poprowadzi degustację sześciu z nich.

O Srebrnej Górze napisali już wzdłużwszerz zarówno Wojtek Bońkowski, jak i Kuba Janicki. Recenzji na innych blogach też nie brakowało, a większość utrzymana była w podobnym tonie. Tym większe mieliśmy nadzieje.

Czytaj więcej

Opadnięta kruszonka

Podobno sukcesy osiągnięte przypadkiem powtarza się najtrudniej. Do dziś pamiętam, jak pewnego dnia w domu rodzinnym roztaczał się wspaniały aromat pieczonego ciasta, mama wyjęła z pieca placka drożdżowego z kruszonką i ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że kruszonka opadła na dno ciasta, zamiast pozostać na górze. Jednym z pierwszych, jak nawet nie pierwszym, okrzyków mamy było: „Zakalec!”. Wyraźnie nie była zadowolona z efektu. Ja natomiast — wprost przeciwnie. Nie zapomnę smaku wilgotnego spodu drożdżowca o chrupkości i słodyczy kruszonki, który mlaskał i rozpływał się w ustach. Odrobina domowych powideł śliwkowych na wierzch i przysłowiowe niebo w gębie stawało się faktem. Sęk w tym, że sukces okazał się niepowtarzalny. Każda kolejna kruszonka uparcie zostawała na wierzchu i nie chciała opaść, a mnie nie dane już było spróbować smaku, który tak utkwił mi w głowie.

Dokładnie taki jak wspominkowe ciasto jest Deneufbourg Marselan Cotes Catalanes 2010. Czysty jednoszczepowy marselan z Rousillon z portfolio łódzkiej Reservy. Kojarzy mi się z ciastem drożdżowym z opadniętą kruszonką i śliwkowymi powidłami, z domem i podwieczorkiem. Soczysty, intensywny i świeży owoc bez krzty zmęczenia i ugotowania, wsparty fajnym ciałem, miękkimi taninami i sporą kwasowością. Śliwka, poziomka, czerwona porzeczka, a nad wszystkim w nos wierci delikatna nutka końskiego łajna, która bardzo mi się w tym zestawie podoba i dodaje charakteru. Długie, okrągłe, ale lekkie i nienachalne. Wino, do którego chętnie będę wracać i bardzo chcę spróbować z jedzeniem — choć na pewno nie odmówię kieliszka, ba!, butelki, solo. W jego przypadku sukces nie był przypadkiem — kolejne butelki są tak samo dobre!


Pochodzenie wina: zakup własny autora (43zł, Klub Wino)

Czarna owca wśród szampanów… [która nie jest szampanem]

…czyli kupiliśmy niesmaczne wino. Ładny, prawda? To Charles de Fère Reserve Brut Blanc de Blancs i na tym, że jest ładny, jego zalety się kończą.

Mieliśmy dość precyzyjną ochotę. Miały być bąbelki, miał być chardonnay, najlepiej mocno wytrawny i mineralny, bez masła, wybujałej krągłości, słodyczy. Jak scyzoryk. Może nawet samurajski miecz. Jednocześnie okazja żadna, szkoda otwierać coś naprawdę super. Byliśmy akurat w Almie, która ostatnimi czasy pokazała całkiem pogodną twarz we własnym imporcie. Niejedno wino o dobrej relacji jakości do ceny można tam trafić, a przede wszystkim, wiele win jest po prostu uczciwie smacznych.

Tym razem dział bąbelków był wyjątkowo niedoposażony. Wśród sterty półsłodkich cudaków stała Cava extra dry (która, umówmy się, nie bardzo pasowała do przedstawionych założeń) i — w tej samej cenie, co powinno zapalić lampkę ostrzegawczą — szampan blanc de blancs, który w teorii spełniał wszystkie warunki. Chardonnay? Check.. Bąbelki? Check. Brut? Check.. Wzięliśmy. Z nadzieją.

Czytaj więcej

Sprzedaż wina przez internet – petycja na Winicjatywie

Jako, że na blogu ostatnio prawie nic się nie dzieje, należą się słowa wyjaśnienia. Krzysiek od dłuższego czasu nie znajduje czasu na blogowanie (co zresztą widać), ja natomiast z powodów zdrowotnych od pewnego czasu jestem zmuszony do winnej abstynencji, która jeszcze przez trochę potrwa. Z tego też powodu ani w moim ani w Tysi kieliszku zbyt wiele się nie pojawia, zniknęliśmy także z degustacji i imprez branżowych. Pragnę jednak zapewnić, że żyjemy i na pewno prędzej czy później powstaniemy z popiołów 🙂

Tymczasem ad meritum. O tym, że sprzedaż wina przez internet jest niedoregulowana prawnie, a wszelkie ustawy w tym temacie są starsze niż ja sam, wiadomo od dawna. Sądy, nie mając jasnej wykładni, ślizgają się od wyroku do wyroku, często pozostając między sobą w sprzeczności. Coraz częściej zdarzają się wyroki niekorzystne dla importerów i sklepów winiarskich, w tym głośny ostatnio wyrok WSA w sprawie cofnięcia przez samorząd koncesji jednemu z hipermarketów prowadzącemu sprzedaż w internecie opisany przez Winicjatywę.

Nie bawiąc się w szczegółowe analizy co i jak (to zrobił już WB), swoboda handlu winem w Polsce nadaje się co najwyżej na smutny komiks. Sklepy i importerzy coraz bardziej się asekurują, zamiast swobodnie się rozwijać. Nic dobrego dla nas, miłośników wina, z tego nie wynika.

Na Winicjatywie dostępna jest petycja do Ministra Gospodarki w sprawie regulacji prawnych dotyczących sprzedaży wina przez internet. My wciąż pozostajemy w abstynencji, ale petycję podpisaliśmy i Was również nakłaniamy!