Skaczący króliczek w bieli
Dwa tygodnie temu Żabka z ogromną pompą zorganizowała prezentację nowej linii win Jack Rabbit, które szturmują półki tych sklepów z ogromnym impetem. Dostaliśmy wydrukowane na eleganckim kartoniku zaproszenie na imprezę z króliczkami Playboya, Agustinem Egurrolą, Marcinem Prokopem i Andrzejem Strzelczykiem, wymieszanymi w klubowo-muzycznym sosie wieczornej zabawy. Na wydarzenie się nie wybraliśmy. Wypadło w środku tygodnia, a z racji pracy podróże na tego typu eventy nie bardzo wpisują się w nasza codzienność — zostało nam zatem czytanie recenzji i raportów z tego wydarzenia.
W przeciwieństwie do Wojtka Bońkowskiego zdegustowany konceptem nie jestem, choć od zdecydowanych zdań się powstrzymam, jako nieobecny. Ot, marketing — na oko nieco przesadzony, ciągnący struny dziwnej i w sumie mało sprecyzowanej grupy docelowej. W całym tym galimatiasie nieco smutno nam się patrzy na postać Andrzeja Strzelczyka, który wepchnięty i wmanipulowany został w kasiastą machinę marketingową dla mas, która niezbyt koresponduje z profesjonalnym wizerunkiem sommeliera tej klasy.