Winny bard… bard? Bardolino?
Do pokoju zajrzała mi dziś Mama, z ochotą na jakieś lekkie czerwone wino. Podrapałem się w głowę, schyliłem do swojej winnej skarbnicy, podrapałem w głowę ponownie. Wyjąłem zgromadzone tam butelki rzucając bacznym okiem na etykiety, szukając czegoś, co w moim odczuciu będzie pasowało do miana lekkie i będzie pasowało do pięknej, wiosennej słonecznej pogody i złocistego słońca wpadającego przez okna na drewnianą podłogę. Czegoś, co będzie grało z sączącym się w tle lekkim jazzem i nie będzie skłaniało do głębokich rozmyślań. Czegoś, co po prostu będzie przyjemne.
Moje oczy błądziły od Chianti do Brunello i z powrotem, mijając po drodze Bordeaux i Dolinę Rodanu, Merlota z Nowego Świata i kilka białych win, aż w końcu spoczęło zadowolone na jednej z butelek. Lekkie, o tak! Na dzisiaj, o tak! — pomyślałem dzierżąc w ręce Bardolino