Miesiąc: marzec 2014

Winne Wtorki z Burgundią

Pierwotnie ten wpis zaczynał się zdaniem „u nas jak zwykle winna środa”, ale tym razem i ze środą się nie wyrobiliśmy, publikując dokładnie tydzień po czasie. Dawno nie uczestniczyliśmy w Winnych Wtorkach, za każdym razem żałując, bo wybierane tematy były ciekawe i często takie, w których nie mamy zbyt dużego doświadczenia i fajnie byłoby je poszerzać. Niestety, jak to zwykle bywa, problemy z czasem mamy ponadprzeciętne i degustowanie według kalendarza nam ostatnio nieco nie wychodzi. Najlepszym dowodem jest fakt, że ominęliśmy nawet proponowany przez siebie temat.

Po niedawnym I Zlocie Blogosfery Winiarskiej i — podobno — fenomenalnej degustacji win burgundzkich prowadzonej przez Tima Atkina, z możliwością zetknięcia się z Domaine de la Romanee-Conti Romanee-Saint Vivant Grand Cru 2007, na który to zlot nie dotarliśmy, ochotę na Burgundię mieliśmy ogromną. Tym większą radość wywołała propozycja Kuby Jurkiewicza, by Burgundię uczynić tematem kolejnych Winnych Wtorków. Tym razem zapaliliśmy się mocno i jeszcze tego samego dnia zdobyliśmy butelkę do degustacji. Potem wszystko potoczyło się niezgodnie z planem, ale ostatecznie jesteśmy i my 🙂

Wybór Chablis był trochę pójściem z naszej strony na łatwiznę. Bardzo mało piliśmy w życiu burgundzkich win. Bardzo mało tamtejszych Pinot Noir, równie mało beczkowych interpretacji Chardonnay, w ogóle, mówiąc krótko, mało piliśmy. Do Chablis zaglądamy jednak z pewną regularnością, zakup kolejnej butelki był więc niejako odwiedzeniem znanego podwórka. Choć teraz trochę żałuję tej decyzji pod kątem poznawczym, ochotę na Chablis mieliśmy ogromną i samego wina nie żałuję ani trochę.

Czytaj więcej

Prosecco a Prosecco — Ruggeri Giall’Oro Prosecco DOCG Extra Dry

Prosecco stało się ostatnio bardzo modne. W ogóle, bąbelki stały się ostatnio bardzo modne. Dużo ich wszędzie. Dużo piw regionalnych, dużo cydrów, rosnąca popularność win musujących jak i drinków na ich bazie. Musiaki lane ze stalowego kega już nikogo nie dziwią. Zazwyczaj z kega leje się właśnie Prosecco. Tym bardziej przy samym Prosecco jako klasyfikowanym regionie warto na chwilę przystanąć przed pognaniem po kolejny kieliszek bąbli.

Butelka z Prosecco w nazwie, poza faktem użycia szczepu Prosecco (Glera) do jego produkcji, może pochodzić z bardzo różnych miejsc. Z jednej strony mamy ogromny region Friuli i Wenecji Euganejskiej, gdzie produkuje się Prosecco DOC, z drugiej niewielki klasyfikowany historyczny rejon produkcji w prowincji Treviso, gdzie winiarze mogą posługiwać się oznaczeniem DOCG. Na tych butelkach z reguły znajdziemy dopisek Valdobbiadene, Conegliano Valdobbiadene lub Prosecco Superiore DOCG. Jedne i drugie wina zazwyczaj dzieli między sobą przepaść, zarówno jakościowa jak i cenowa. Choć Prosecco, fermentowane w kadziach, a nie w butelkach, jest z reguły nieco tańsze od win musujących wykonywanych metodą tradycyjną takich jak szampany, czy Franciacorty, za dobre Prosecco DOCG z reguły przychodzi zapłacić przynajmniej 60zł. Tym fajniej, kiedy uda się trafić udane wino za dobrą cenę.

Tym razem się udało. O ile Barbera z oferty Salute nie była do końca naszym kawałkiem chleba, o tyle Giall’Oro Prosecco DOCG Extra Dry od Ruggeri zdecydowanie jest. Intensywny owocowy nos pełen dojrzałego jabłka, gruszki, nut kwiatowych i nieco mineralnych (sic!), trwałe i niezbyt nachalne bąbelki, w ustach pełne, delikatnie maślane, o dobrej kwasowości. To ostatnie szczególnie ważne, przy wyraźnej słodyczy cukru resztkowego. Extra Dry nigdy nie było naszym ulubionym stylem, zdecydowanie lubujemy się w brutach. Mówiąc krótko, Giall’Oro smakowało nam bardzo. Radości dopełnia drobny, a przyjemny szczegół — wino kosztuje 39zł, co za Prosecco DOCG jest ceną naprawdę niską. Tym bardziej, że we Włoszech wino można kupić za 7-8€, więc jest w Polsce do kompletu fantastycznie wycenione.

Solidna pozycja, wrócimy po więcej!

Pochodzenie wina: nadesłane do degustacji przez importera (39zł, Salute)

Castellinaldo Barbera d’Alba 2009

Myśląc o Piemoncie pierwsze, co przychodzi do głowy, to Barolo i Barbaresco, wina zrobione z nebbiolo. Z kolei to barbery sadzi się więcej, a wśród win z tego szczepu można znaleźć zarówno wiele perełek, jak i wiele dobrych codziennych butelek. Moją uwagę na piemonckie barbery zwrócił swego czasu Gary Vaynerchuck, opowiadając o kilku butelkach z Barbera d’Alba i wskazując na ich świetny stosunek jakości do ceny, zazwyczaj wyraźnie niższej niż w przypadku najsłynniejszych win z Piemontu.


Wielu Piemontczyków wskazuje Barolo jako swoje ulubione wino, ale to Barbera (zarówno d’Asti jak i d’Alba) najczęściej wypełnia ich kieliszki. Jest wszechstronna, satysfakcjonująco bogata, pasuje niemal do wszystkiego – jest również tańsza.

Diana Zahuranec, Wine Pass Italy

Okazje na barberę mieliśmy niezłą, bo nie dość, że wśród wielu ciepłych dni trafił się jeden chłodniejszy, to jeszcze atmosfera aż prosiła się o charakterne wino. Tym samym to pierwsza notka od dłuższego czasu, gdzie znów obaj z Krzyśkiem piliśmy to samo — ostatnio więcej tu moich wynurzeń, niż wspólnych obserwacji. Otworzyliśmy Castellinaldo Barbera d’Alba 2009 od Teo Costa. To stuprocentowa barbera (apelacja wymusza przynajmniej 85% barbery, w winach można jednak użyć również nebbiolo), przez 18 miesięcy dojrzewająca w beczkach dębowych i akacjowych.

W nosie intensywny zapach czerwonych owoców — wiśni, żurawiny — dymu, kakao, lekkiej wanilii. Mimo schłodzenia drażnił zauważalnie wystający alkohol. Tym razem Krzyśkowi przeszkadzał bardziej niż mnie, choć z reguły to ja się czepiam akurat tego aspektu. W ustach szczodre, nawet nieco zbyt szczodre. Intensywnie kwasowe i mało taniczne, co akurat jest charakterystyczne dla szczepu, ale do kompletu słodkie i esencjonalne. Wiśnia w czekoladzie to moje pierwsze skojarzenie. Krzysiek krzywił się na wysoką kwasowość. Potoczyste i jedwabiste, z lekko pikantnym i mocno rozgrzewającym finiszem. Długie i pełne, ale też zaskakująco ciężkie, pełne dysonansów i (jeszcze?) nie do końca zintegrowane. Przy drugim i trzecim kieliszku słodycz zrobiła się nieco męcząca. Trochę brakowało kręgosłupa, którzy trzymałby całość w ryzach. Słodycz sobie, a kwasowość sobie, zamiast tworzyć spójną całość. Ostatecznie mnie podobało się dużo bardziej niż Krzyśkowi. On wprost uznał, że nie warto, ja się waham i jestem raczej na tak. Żaden z nas nie był jednak do końca przekonany.

Pochodzenie wina: nadesłane do degustacji przez importera (49zł, Salute)

W kieliszku wycieczka na Srebrną Górę

Polskie wina to u nas na blogu rollercoaster. Zaczęło się dawno, dawno temu od prób z Winnicą Jaworek. Do dziś nie wiem, czy to efekt kompletnego braku porównania i doświadczenia wtedy, czy faktycznej kiepskiej formy win. Jakiś czas później nastało olśnienie pod wpływem degustacji win Płochockich, a potem wielkie rozczarowanie przy historii z Herbowym. W międzyczasie dopadły nas drobne uniesienia w związku z Jaworkowym Pinotem i Acolonem, którymi uraczył nas Maciek Nowicki.

Patrząc uczciwie, próbka statystyczna to mizerna. Na zeszłoroczny Konwent Winiarzy Polskich — choć się wybieraliśmy — nie udało nam się dotrzeć. Doświadczeń z polskim winiarstwem i jego płynnymi efektami mamy zatem niewielkie. Z tym większą chęcią i entuzjazmem przyjęliśmy nowinę, że wina z Winnicy Srebrna Góra pojawiły się w łódzkim Klubie Wino, a ponadto współwłaściciel winnicy — Mirek Kwiatkowski — poprowadzi degustację sześciu z nich.

O Srebrnej Górze napisali już wzdłużwszerz zarówno Wojtek Bońkowski, jak i Kuba Janicki. Recenzji na innych blogach też nie brakowało, a większość utrzymana była w podobnym tonie. Tym większe mieliśmy nadzieje.

Czytaj więcej

Opadnięta kruszonka

Podobno sukcesy osiągnięte przypadkiem powtarza się najtrudniej. Do dziś pamiętam, jak pewnego dnia w domu rodzinnym roztaczał się wspaniały aromat pieczonego ciasta, mama wyjęła z pieca placka drożdżowego z kruszonką i ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, że kruszonka opadła na dno ciasta, zamiast pozostać na górze. Jednym z pierwszych, jak nawet nie pierwszym, okrzyków mamy było: „Zakalec!”. Wyraźnie nie była zadowolona z efektu. Ja natomiast — wprost przeciwnie. Nie zapomnę smaku wilgotnego spodu drożdżowca o chrupkości i słodyczy kruszonki, który mlaskał i rozpływał się w ustach. Odrobina domowych powideł śliwkowych na wierzch i przysłowiowe niebo w gębie stawało się faktem. Sęk w tym, że sukces okazał się niepowtarzalny. Każda kolejna kruszonka uparcie zostawała na wierzchu i nie chciała opaść, a mnie nie dane już było spróbować smaku, który tak utkwił mi w głowie.

Dokładnie taki jak wspominkowe ciasto jest Deneufbourg Marselan Cotes Catalanes 2010. Czysty jednoszczepowy marselan z Rousillon z portfolio łódzkiej Reservy. Kojarzy mi się z ciastem drożdżowym z opadniętą kruszonką i śliwkowymi powidłami, z domem i podwieczorkiem. Soczysty, intensywny i świeży owoc bez krzty zmęczenia i ugotowania, wsparty fajnym ciałem, miękkimi taninami i sporą kwasowością. Śliwka, poziomka, czerwona porzeczka, a nad wszystkim w nos wierci delikatna nutka końskiego łajna, która bardzo mi się w tym zestawie podoba i dodaje charakteru. Długie, okrągłe, ale lekkie i nienachalne. Wino, do którego chętnie będę wracać i bardzo chcę spróbować z jedzeniem — choć na pewno nie odmówię kieliszka, ba!, butelki, solo. W jego przypadku sukces nie był przypadkiem — kolejne butelki są tak samo dobre!


Pochodzenie wina: zakup własny autora (43zł, Klub Wino)