Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki, i kieliszka…

…chciałoby się rzec, pijąc Tokaji Szamorodni, czyli „samorodzące się” wino prosto z Węgier.

Do tej pory nie miałem do czynienia z Tokajem – wiedziałem jedynie, z opowieści Rodziców, że Tokaj, obok bułgarskiej Sophii, był jednym z nielicznych stosunkowo powszechnie dostępnych trunków (o ile można użyć takiego sformułowania) w czasach słusznie minionych. Postanowiłem się więc na własnej skórze (podniebieniu?) przekonać, co kryje w sobie Tokaj.

Długo szukałem przyzwoitego przedstawiciela tych win. Dość powszechne są tanie odmiany, w cenie 14-17 zł za litr, jednak mam pewne obawy co do tej klasy win – z pewnością w swoim czasie również poddam je „degustacji”, jednak w warunkach bardziej bojowych (czyt. imprezowych). Wielka więc była moja radość, gdy w Almie znalazłem ostatnią butelkę wyżej wspomnianego Tokaji Szamorodni, rocznik 2004.

Szamorodni powstał z dwóch szczepów – Furmint (bardziej znany) i Harslevelu (tak, to nie błąd fleksyjny). Jest to wino białe, słodkie, w związku z czym siłą rzeczy musiało ono zostać poddane konfrontacji z moimi ukochanymi Loupiacami i Sauternes. Już pierwszy kieliszek pozwolił odkryć to wino w całej swej rozciągłości. Z jednej strony, wyraźnie wyczuwalny aromat miodu – z drugiej – mocny, nieistniejący w winach z Bordeaux akcent kwiatowy. Obok cudownej słodyczy odnalazłem w tym winie lekką, naznaczoną owocami kwasowość. Mówiąc krótko – bogactwo smaku i zapachu zamknięta w oryginalnej (charakterystycznej dla tokajów) butelce 0,5 l. Polecam! Ocena: 89/100, 35 zł, Alma w Manufakturze lub rocznik 2002 za 30 zł w Selgrosie.

Dwa lwy, czyli krótko o winie, banku, lwach i pewnym znanym aktorze.

Jakiś czas temu zorientowaliśmy się z Matim, że podczas naszej ostatniej wizyty w Warszawie odwiedziliśmy Vinares, a zupełnie zapomnieliśmy o Winarium – sklepie należącym do znanego i cenionego polskiego (zgodnie z jednym z ostatnich wywiadów – ex-)aktora – Marka Kondrata. Skoro Mahomet nie przyszedł do góry, to góra przyszła do Mahometa – gdy tylko zauważyłem, że w Almie Winarium otrzymało osobny, gustowny, drewniany regał, postanowiłem wybrać jedną z kilku oferowanych butelek.

Mój wybór padł na De Leuwen Jagt Pinotage 2008 – propozycję rodem z Republiki Południowej Afryki. Nie było to moje pierwsze doświadczenie z tym szczepem – miałem okazję spróbować wino Golden Kaan (również z RPA) i było ono całkiem smaczne – niestety, wskutek jesiennej blogowej zawieruchy przepadło ono bezpowrotnie (zarówno na blogu, jak i na corkd.com).

Samo wino zasługuje na uznanie. Duża ilość tanin dobrze komponuje się z mocno jagodowo-porzeczkowym nosem, z wyczuwalnym delikatnym zapachem kwiatów. Połączenie tego wina z wołowiną w sosie własnym dało wręcz niewiarygodny (jak na tego typu jedzenie) efekt – dla takich chwil warto degustować wina! Jedyne, co nieco psuje moją opinię o tym winie to jego trwałość. Zdaję sobie sprawę, że profesjonalni sommelierzy i znawcy wina wino stojące dłużej niż 1 dzień uznają często za niezdatne do prawdziwego degustowania, jednak – powiedzmy sobie szczerze – nie zawsze mamy ochotę opróżniać całą butelkę w ciągu jednego dnia. Jeśli więc wino całkiem dobrze radzi sobie z „próbą czasu”, należą mu się dodatkowe słowa uznania. W przypadku tego wina owa próba wypadła kiepsko. Z drugiej jednak strony, podejrzewam, że w normalnych warunkach wino to nie postałoby u mnie tak długo – jest ono bowiem niezwykle smaczne. Koniec końców – ocena 86/100, 35 zł, Winarium/Alma.

Na koniec – mała ciekawostka. Zarówno na etykiecie tego wina, jak i w logo pewnego znanego banku widnieje lew. Przypadek? 😉
Niebawem skosztuję drugie wino sygnowane przez Winarium – chilijski blend Syrah/Malbec o nazwie Botalcura. Zapowiada się interesująco 🙂

Powrót po przerwie

Który to już raz wracamy do pisania po długiej przerwie? Nam również nie podobała się ta sytuacja, ale teraz ulegnie ona znacznej poprawie – w środę bronimy swoich prac inżynierskich (ja o 9, Mati o 9:30), a potem będziemy mieli dużo czasu, aby powrócić do przygód z winami w roli głównej :).
Nie mogę powiedzieć – trochę się działo. Dość zabawną, przedsylwestrową historię umieszczę w osobnym wpisie, natomiast teraz krótka „spowiedź”, czyli jakie butelki przewinęły się ostatnio przez mój nieduży stojak.

O butelce Beaujolais Nouveau pisać długo nie będę, bo nie ma specjalnie o czym – trafiła mi się butelka z winiarni Paula Gibeleta i pod żadnym względem mnie ona nie zauroczyła – więcej „świętować” nie zamierzam – lepiej kupić sobie jakieś chilijskie Carmenere lub Cabernet Sauvignon – cena podobna, a smak o niebo lepszy. Jeśli jednak komuś wino to przypadło do gustu, widziałem dziś dużo butelek tego wina w Selgrosie przy ul. Pabianickiej w Łodzi (chociaż istnieje szansa, że i w innych Selgrosach to wino jeszcze zalega – nic dziwnego). Osobiście odradzam – zarówno tę konkretną butelkę Beaujolais, jak i obchodzenie tego „święta” w ogóle.

Kolejna butelka – kupiona w Almie bądź Galeriach Alkoholi, niestety nie pamiętam – Nicolas Napoleon Syrah Vin de Pays d’Oc 2009. Dość kiepskie wino różowe…kosztowało ok. 25 zł, ale nie zaprezentowało się w żaden sposób dobrze – zasługuje na odnotowanie jako generyczne (typowe) wino różowe, ale już na ocenę – nie.

Po tych dwóch dość pesymistycznych opisach czas przejść do propozycji ciekawszej. Santa Carolina Cabernet Sauvignon Reserva 2008 (D.O. Valle de Colchagua) przykuła moją uwagę w najprostszy możliwy sposób – była to jedyna w Almie butelka 0,375 l. Wino to jest typowym przedstawicielem średniej klasy Cabernet Sauvignon z Nowego Świata – mocny nos jagodowo-dębowy i zrównoważone taniny czynią z tego wina bardzo przyzwoitą propozycję do klasycznych dań z wołowiny lub z dużą ilością pomidorów. Trochę rozczarowała mnie cena – o ile 24 zł za butelkę 0,375 l dałem bez większego zastanowienia (w końcu chodziło jedynie o degustację wina – a taka jego ilość w zupełności wystarcza), o tyle zapłacenie 47 zł za butelkę normalną to moim zdaniem ciut za dużo – wino tej klasy powinno oscylować w okolicy 35-40 zł. Ocena: 84/100 (w lepszej cenie byłoby 85-86)

Pozostałe butelki spodobały mi się na tyle, że zasługują na osobne wpisy. A jest co opisywać – w kolejce czekają Tokaji Szamorodni, De Leuwen Jagt z Winarium Marka Kondrata i przedstawiciel jednej z moich ulubionych apelacji – Château Le Tarey z apelacji Loupiac!

Winne perypetie ostatnich tygodni…

…czyli słów kilka o całkiem ciekawych tanich butelkach, jakie ostatnio wpadły w moje ręce.

Zacznę od najciekawszego wina, które z przyjemnością zakupiłem po raz drugi – Sutter Home Moscato 2009. Marka Sutter Home, z którą do tej pory miałem kontakt jedynie w IKEI (butelki o pojemności 0,1875 l można zakupić w tamtejszej części gastronomicznej w ramach śniadania/obiadu/jakiegokolwiek innego posiłku), kojarzyła mi się z winami takimi, jak Gallo Family czy Jacob’s Creek. Moscato okazało się jednak propozycją bardzo ciekawą, wyrastającą ponad ten pułap.

Traf chciał, że butelka trafiła na stół podczas spotkania urodzinowego, na którym znalazło się także dość dużo serów i makaron sojowy z owocami morza.

Uprzedziłem, że lekko słodki muskat może nie tworzyć doskonałego połączenia z wszystkimi potrawami, jednak mimo to, wino przypadło do gustu wszystkim. Sam postanowiłem sprawdzić jak to wino zaprezentuje się z serami i dwie kompozycje były naprawdę interesujące – z Camembert i ziołowym Brie (sic!). SH Moscato jest winem dostępnym w wielu sklepach – ja natrafiłem na nie akurat w Galeriach Alkoholi w Manufakturze, w cenie 28 zł. 88/100.
Villa Lucia Riserva 2006 to całkiem poprawne Chianti o posmaku wiśni i owoców leśnych. Warte swojej ceny, choć bez rewelacji. 85/100, Galerie Alkoholi, Manufaktura.

Jacob’s Creek Shiraz Cabernet 2007 to wino należące do gatunku „popularnych” (kupiłem je zresztą, co nie zdarza się często, w sklepie osiedlowym). Wspominam o nim głównie dlatego, że razem z Matim zdarzyło nam się wypić je w tym samym czasie we własnych domach, oczywiście zupełnie niezależnie :). Nie było to bynajmniej złe doświadczenie – „Shicab” to bardzo dobra, solidna pozycja, gdy akurat przychodzi ochota na spaghetti bolognese, a nie ma się ochoty na wyprawę do sklepu specjalistycznego po coś lepszego.86/100, 27 zł.

Ostatnie wino to Mâcon-Villages od Josepha Drouhin, rocznik 2006, czyli całkiem smaczna i tania propozycji wprost z Burgundii. Pamiętając, że wina z Burgundii nie idą w parze z niską ceną, z jakąś taką nieśmiałością sięgnąłem po tę butelkę, kosztującą nieco ponad 30 zł. Na szczęście nie rozczarowałem się – mineralny, ale i leciutko cytrusowy smak pozwoliły temu winu na bardzo dobre połączenie ze smażonym dorszem. 86/100, 34 zł, Galerie Alkoholi, Manufaktura.

PS
Post o Beaujolais nouveau jest w trakcie przygotowywania. To było nasza pierwsza okazja do „celebrowania” tego „święta”, co nie zmienia faktu, że nasza opinia na jego temat nie jest zbyt pochlebna ;).

Słow kilka o kieliszkach – opowieść w odcinkach, część 1

We wszystkich dotychczasowych wpisach skupialiśmy się na tym co pijemy, lub – równie często – gdzie kupujemy to, co pijemy. Tym razem postanowiłem ugryźć temat od drugiej strony i poruszyć kwestię kieliszków. Wszyscy je mamy (kto używa kubków lub szklanek jako jedynych naczyń do wina, ręka do góry!), ale często traktujemy je jak zwykły element wyposażenia domu. Jak talerz, jak łyżkę. Nie zastanawiając się nawet nad tym, ile wysiłku (lub nie) ktoś włożył w to, żebyśmy mogli czerpać radość z delektowania się winem.

Kieliszki widujemy w różnych kształtach, rozmiarach, czasem również – o zgrozo! –w różnych kolorach. Zazwyczaj łączy je jedno – są wykonane ze szkła. Choć cechy te wydają się oczywiste, żadna z nich nie jest bez znaczenia. Co więcej – nie chodzi tylko o nasze preferencje estetyczne, żadna z nich nie jest bowiem bez znaczenia dla wina. Żeby sprawę bardziej zagmatwać – cecha z pozoru najbardziej oczywista, czyli to, że kieliszki z reguły są szklane, nie jest wcale aż taka oczywista.

Czytaj więcej