Czarna owca wśród szampanów… [która nie jest szampanem]

…czyli kupiliśmy niesmaczne wino. Ładny, prawda? To Charles de Fère Reserve Brut Blanc de Blancs i na tym, że jest ładny, jego zalety się kończą.

Mieliśmy dość precyzyjną ochotę. Miały być bąbelki, miał być chardonnay, najlepiej mocno wytrawny i mineralny, bez masła, wybujałej krągłości, słodyczy. Jak scyzoryk. Może nawet samurajski miecz. Jednocześnie okazja żadna, szkoda otwierać coś naprawdę super. Byliśmy akurat w Almie, która ostatnimi czasy pokazała całkiem pogodną twarz we własnym imporcie. Niejedno wino o dobrej relacji jakości do ceny można tam trafić, a przede wszystkim, wiele win jest po prostu uczciwie smacznych.

Tym razem dział bąbelków był wyjątkowo niedoposażony. Wśród sterty półsłodkich cudaków stała Cava extra dry (która, umówmy się, nie bardzo pasowała do przedstawionych założeń) i — w tej samej cenie, co powinno zapalić lampkę ostrzegawczą — szampan blanc de blancs, który w teorii spełniał wszystkie warunki. Chardonnay? Check.. Bąbelki? Check. Brut? Check.. Wzięliśmy. Z nadzieją.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że za niecałe 50zł przy szampanie nie ma co sobie robić nadziei na uniesienia. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że możemy przypadkiem trafić na rollercoaster rodem ze zdezelowanego lunaparku bez ważnego przeglądu technicznego. W nosie najpierw uderzyło nas jabłko i morela, mocne, intensywne, ale za chwile zdominowane przez nienaturalną słodycz i bardzo intensywne, uderzające w nos bąbelki. W ustach… w ustach było gorzej. Cierpkie, kwaśne (nie: kwasowe), z nieprzyjemnym, stęchłym posmakiem skarpety i gumowego węża (© WB) i landrynkową słodyczą rodem z dziwnego, sztucznego słodzika. Owocu mało, a nawet jeśli był, zabiły go wszystkie nieprzyjemne nuty. Wino rozjechane w kosmos, wszystko od sasa do lasa i zero integracji. Nie dość, że zero pozytywnych wrażeń…

[dalsza część notki nie dla purystów]

…to jeszcze całość okazała się niepodatna na ratunki. W myśl przysłowia, że każdy niezdatny do spożycia alkohol da się uzdatnić uzupełniając czarkę odpowiednią ilością coca-coli, podjęliśmy tą desperacką próbę. Zakończyła się kompletną klapą. Niezależnie od proporcji, pijalność „napoju alkoholowego na bazie szlachetnego francuskiego trunku” nie wzrastała. Na szczęście w końcu nadszedł moment, w którym szampan po prostu się skończył. Ulga trudna do opisania.

Na tej krótkiej poincie poprzestaniemy. Nie warto. Nie warto za 45zł. Nie warto nawet za pół tej ceny. Szkoda, że nie mieliśmy czym poprawić sobie smaku. Ciekawostka przyrodnicza? Komuś smakowało!

Pochodzenie wina: zakup własny autora (Alma, 45zł)


Errata: jak w komentarzu słusznie zauważył Sławek Chrzczonowicz, wykazaliśmy się daleko idącą ignorancją i zbyt mocno zasugerowaliśmy napisem Blanc de blancs — opisywane wino NIE jest szampanem (co wynika wprost z etykiety, na którą niedostatecznie uważnie popatrzyliśmy). Wstyd! To najprawdopodobniej kupaż chenin blanc, ugni blanc i colombard z doliny Loary i Sud-Ouest — a to drastycznie zmienia obrót spraw. Tych bąbli nadal nie polecamy, w najmniejszym nawet stopniu, ale zdziwienie w temacie cech jest jakby mniejsze. Dzięki, Sławku!