Rok: 2013

Do lekkiego kina trochę mozelskiej powagi

Usiedliśmy dzisiaj do lekkiego kina kulinarno-winnego, zaczynając (głównie z ciekawości) od No Ordinary Trifle, do którego to filmu trafiliśmy po nitce do kłębka od postaci Gordona Ramsaya. Jak się okazało, rola Gordona w filmie ograniczyła się do lokowania produktu — wybąkał parę słów i tyle go widzieli, ale film i tak obejrzeliśmy. Ofiarą bycia naszym drugim z kolei filmem na dziś padło Sideways, o którym na razie nic nie mówię, bo dopiero zaczynamy.

Jako niezamierzony kontrast do lekkich filmów, otworzyliśmy dziś nieco poważniejszą butelkę. Mozelski riesling chodził po nas od pewnego czasu, a ostatnio mocniej, po degustacji Lidla, gdzie riesling pozostawił w nas spory niedosyt. Pod ostrzał poszedł Markus Molitor Zeltinger Himmelreich Riesling Kabinett 2011. Wino o tyle specyficzne, że w każdym aspekcie występujące z rezerwą. Umiarkowana kwasowość, umiarkowana owocowość, umiarkowana ilość nut naftowych. Wszystko stonowane i na swoim miejscu, ale bez krzyków i drapania pazurem. Aromaty kwiatowo-miodowe, z wyraźnym mineralnym akcentem i odrobiną jakby nut tostowych przykuwają nos do kieliszka. W smaku przyjemna, nieprzesadzona kwasowość dobrze równoważąca wyraźną słodycz. Dużo owoców — brzoskwini, ananasa — i nut kamiennych. Długie i ciekawe.

Trudno mi przyszpilić, czego mi w tym winie brakuje — Van Volxem Riesling 2011, choć trochę inny w stylu, zrobił na mnie bardziej piorunujące wrażenie. Molitor wydaje się bardziej skryty i stonowany. Ale jest bezdyskusyjnie bardzo smaczny. Na pewno lepszy od No Ordinary Trifle. Ciekawe, jak wypadnie w konfrontacji z Sideways 😉

Pochodzenie wina: zakup własny autora (Klub Wino)

Le Beaujolais nouveau est arrivé! (2013)

Każdego roku zarzekamy się, że w kolejnym roku olejemy Bożo i nie będziemy pić nowości z bieżącego rocznika w trzeci czwartek listopada. Każdego roku przychodzi trzeci czwartek lsitopada i łapiemy za flaszkę Beaujolais nouveau. Bądź to w domowym zaciszu, bądź w kameralnej atmosferze, bądź na większej imprezie. Tym razem powód to zlepek wielu rzeczy. Z jednej strony obiecywaliśmy sobie, że w tym roku kameralnie zajrzymy do Klubu Wino. Z drugiej Kuba Małecki (a potem też Winicjatywa) zrobił szum wokół Beaujolais popełnionego przez Jeana Paula Bruna, a importowanego przez DELiWINA. Tym razem Bożo miało nie mieć landryny, banana i gumy balonowej, a trącić powagą.

Nie będę się rozpisywał, bo nie o to w radowaniu się BN chodzi. Wino faktycznie trąciło powagą. Obok delikatnego drożdża była żywa, fascynująca i świeża owocowość i ani trochę gumy balonowej. Faktycznie fantastyczne młode wino. A poza tym co? Fantastyczny wieczór! Do zobaczenia za rok!

Pcohodzenie wina: zakup własny autora (Klub Wino, Łódź)

Zmasowany atak Bordeaux w Lidlu z wisienką na torcie

Na ostatniej, październikowej, degustacji Lidla, którą szczegółowo opisała Ewa WieleżyńskaWojtek Bońkowski, nie mieliśmy okazji się pojawić. Podobnie jak w wielu innych przypadkach, wyrwanie się w środku z tygodnia okazało się przeszkodą nie do pokonania. Tym razem jednak się udało i dziś w restauracji Tamka 43 w Warszawie mieliśmy przyjemność spróbować nowej francuskiej oferty Lidla, która — zgodnie z zapowiedziami — dziś pojawi się na półkach.

Podobnie jak ostatnio, Lidl utrzymał branżową formę degustacji. Bez fajerwerków i niebieskich świateł (alleluja!), bez celebrytów i udziwnień. W zamian wino z karafek i Michał Jancik do dyspozycji degustujących. Forma degustacji bardzo mi się podobała. Było cicho, spokojnie, bez tłumów rozpychających się łokciami i przedstawienia dla bliżej nieokreślonej grupy docelowej. Można było w spokoju pastwić się nad butelkami, a o to przecież w tym chodzi. Żeby nie było tak różowo — wina generalnie były za ciepłe. O ile białe w toku degustacji od leżenia w kubełkach z lodem nabrały akceptowalnej temperatury (na początku były również zdecydowanie zbyt ciepłe), tak czerwonym ten los nie był dany. Wydaje mi się, że w wielu przypadkach nieco inna temperatura podania bardzo by pomogła.

Czytaj więcej

Październikowy misz-masz

Październik, podobnie jak ostatnie parę miesięcy, minął pod znakiem licznych butelek degustowanych w domowym lub biurowym zaciszu. Bardziej dla odpoczynku i własnej przyjemności, niż edukacyjnie. Mało notowaliśmy, trudno więc i o próbowanych winach poematy pisać. Było kilka degustacji, które czekają w kolejce do opisania — a jest co opisywać! Tutaj jednak mniej formalnie i nie przy linijce. Kilka butelek, które wywołały uśmiech na naszych twarzach i dały nam sporo przyjemności, dając się tym samym zapamiętać bardziej od innych.

Czytaj więcej

Na różowo, ale na poważnie

Do win różowych nie mamy wyjątkowo serca. Ani ja, ani Tysia, ani po prawdzie Krzysiek też nie. Zawsze w różach coś nam nie pasuje. Ja niemal w każdym doszukuję się nieco przesłodzonej landrynki. Nawet, gdy inni jej nie czują, mnie zawadza w nosie i zniechęca do eksperymentów. Ten sam scenariusz powtórzył się u nas jakiś czas temu przy okazji różowego Aloque z Viña Ijalba — różu, który wśród naszych przyjaciół zebrał bardzo pochlebne opinie, a nam niebardzo przypasował. Skąd inąd, Viña Ijalba zachwyciło nas innymi winami na niedawnej degustacji, o czym mamy nadzieję jakoś niebawem napisać. Ale wracając.

Scenariusz praktycznie zawsze zawodził tylko w jednym przypadku, a mianowicie różowych bąbelków. Ten kolor w przypadku szampana, cavy, czy dowolnego innego bąbla, prawie zawsze kojarzy nam się bardzo pozytywnie. W końcu trafiliśmy i w wino spokojne, które zasłużyło na trochę naszego zachwytu. Różowe Regis Boucabeille z Rousillon od Domaine Boucabeille. W tym roczniku to 30% syrah, 70% grenache.